Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Namibia 3-19.11.2014

Swakopmund - Twyfelfontein


09-11-2014

Dziś obiecana późniejsza pobudka.  Śniadanie zróżnicowane, choć typowo niemieckie. Szybkie zakupy w Swakopmund i ruszyliśmy w drogę do Twyfelfountain. Pierwsze 150 km trasy wiodło wzdłuż wybrzeża Atlantyku na północ. Wokół nas surowe tereny pustyni Namib. Jedyne rośliny, które uatrakcyjniały krajobraz to najróżniejsze gatunki porostów. Po 40 km naszym oczom ukazał się wrak statku Zaya, który próbował dopłynąć do tego wybrzeża ponad 100 lat  temu. Niestety z tragicznym skutkiem. Znajdowaliśmy się bowiem na Wybrzeżu Szkieletowym – miejscu owianym tajemnicą , miejscu tragicznych wypadków wielu statków, które próbowały dopłynąć do brzegu, jednak prąd benguelski, duże fale i wiatry, niski poziom wody, to wszystko składało się na wiele tragicznych zdarzeń, które miały miejsce na tym 600 km odcinku. Na plaży zdechłe foki, wyrzucone przez bezwzględne wody Oceanu, obok  szkielet utworzony z kości różnych zwierząt oraz kości człowieka.

Ruszyliśmy dalej. Kolejnym miejscem, w którym się zatrzymaliśmy był słynny przylądek Krzyża: Cape Cross. Tu opowiedzieliśmy sobie historię dotyczącą pierwszego odkrywcy tego terenu i przyglądaliśmy się największej w Namibii kolonii fok, uchatek karłowatych.

Przed nami kolejne 250 km, a droga wymagająca wytrwałości całej grupy, czego oczywiście nam nie brakowało. Udało się nam odnaleźć endemiczne rośliny Namibii – welwiczie przedziwne, które są jednymi z najdłużej żyjących roślin na świecie. Sesjom zdjęciowym nie było końca.

Oba samochody dzielnie jechały do przodu. Samochód nr 1, zwany dalej landryną, pędził przez szutrowe drogi, trzeszcząc się niemiłosiernie i hałasując tak mocno, że nie można było rozmawiać. Miał za to dużo trwalsze opony, gdyż przez całą trasę nie złapał ani jednej gumy. Samochód nr 2 zwany dalej wesołym autobusem ( tu należy zaznaczyć, że ekipa landryny była nie mniej wesoła od nas) dzielnie brną przez pustynie i pustkowia, jednak nie mieliśmy aż takiego szczęścia. Podczas 3 piosenki Boba Marleya który umilał nam podróż nagle w lusterkach zauważyliśmy kłęby piasku, dym i zapach palonej gumy. Panda, nasz przewodnik, nie od razu wyczuł, że się coś zdarzyło, dlatego z opony niewiele zostało. Modliliśmy się tylko by nie poszła ośka. Do pomocy naszemu kierowcy na ochotnika rzucił się Bogdan. Dzielnie walczył z oponami i narzędziami, asystując przy naprawie. Później przyłączył się  również Seven – nasz drugi przewodnik. Udało się. Ruszyliśmy dalej. Pół godziny później w naszej toyocie poszła druga tylna opona. Ponownie wymiana z asystą, inni chowali się przed słońcem. Pojawiła się nutka grozy – nie mamy więcej zapasów, a przed nami weekend – jest sobota. Od drugiej wymiany Panda jechał już wolniej, by  nic się więcej nie wydarzyło. Do lodgy położonej tuż przy Twyfelfontein dojechaliśmy dopiero o 19:30. Chwila na odświeżenie i o 20:15 widzieliśmy się wszyscy na kolacji. Dziś w menu z dziczyzny mogliśmy spróbować grillowanego oryksa. Oprócz tego mnóstwo innych potraw w bufecie, popijanych winami pinotage, chardonnay i sauvignon Blanc. Kolacji towarzyszyły śpiewy ludu Damara.

Miejsce tak urokliwe, że szkoda by było nie zrobić wieczornego spaceru. Niebo rozgwieżdżone, otoczeni skałami granitowymi, piaskowcem, pośród pustynnego pustkowia, w tle piękny księżyc po pełni. Mimo zarządzenia, że wstajemy jutro ponownie wcześniej, by wyrobić się z programem, chwila wieczornej kontemplacji w takim otoczeniu była nie do zapomnienia. Do głowy przychodziła tylko myśl: chcemy tu zostać dłużej, zaczarowane miejsce.

Pojechali i napisali: