Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Madagaskar

Rejsu dzień 1


21-09-2015

Wstajemy po bardzo ciepłej nocy i zajadamy się sutym śniadaniem, o ile na słodko można się najeść. Ruszamy tylko kawałek samochodem, a potem przesiadamy się na łódź. To nasza premierowa trasa i próba czy jednak droga wertepami i dookoła czy rejs po rzece Tsirabihnia i dwa noclegi w namiotach. Jesteśmy całkiem podekscytowane bo fajnie przecierać szlak. Spakowałyśmy się w małe plecaki, duże walizki zostają w samochodzie. Z asfaltu skręcamy w stronę rzeki. Tu droga już tylko lekko utwardzona, busik tańczy na piasku i wije się pośród kamieni. Wreszcie docieramy nad brzeg strużki wody. Jest już wszędzie dość sucho i robi się coraz bardziej gorąco, pora deszczowa dopiero za miesiąc. Nie widać przy brzegu łodzi, kręci się tu za to sporo dzieciaków trochę dorosłych. Jedna z większych grup okrętuje się na pirogi, które czekają na turystów przy brzegu. Nasza większa łódź, stoi dalej, nie widać jej z brzegu, ale mamy naszego rzekomo przewodnika. Już od samego początku wydaje się nam nieogarnięty, ale dajemy mu szansę. Niby po angielsku próbuje się z nami porozumieć, ale jak przekazywać informacje turystom jak się samemu nie wie co należy zrobić i dokąd iść. Wreszcie nasz dotychczasowy przewodnik spieszy nam z pomocą i maszerujemy dzielnie za Josephem. Okazuje się, że jest na tyle płytko, że aby wejść do łodzi musimy przejść kawał na boso przez rzekę. Cóż skoro nie ma innego wyjścia. Z daleka widzimy już naszą łódkę, na dole pokład dolny ze stołem i dwiema ławkami oraz wygodną kanapą. Na górze pod parasolem dwa leżaki i materace.

Poznajemy naszego kapitana, jego córkę, która będzie nam kucharzyć na pokładzie i dwóch albo trzech chłopaków do pomocy i obsługi.

Okrętujemy się, zajmujemy miejsca i wypływamy. Ahoj przygodo!

Łódka mocno lawiruje pomiędzy mieliznami, które niewidoczne znad wody czyhają na kolejne łódki. Nasz kapitan jednak wprawnie naprowadza sternika.

My za to lunch, kawka, ciasteczka i widoki.

Nasz Joseph stara się przebić przez cały ten gwar ale niestety brak podstawowych wiadomości go nokautuje.

Pierwszy przystanek przy wodospadzie, szkoda, że nikt nie powiedział, że możemy tu popływać albo choćby się pomoczyć. Załoga korzysta z uciech wody a my stoimy i się patrzymy. Na dodatek ja zaliczam wślizg do wody, bo przewodnik wiedział ale nie powiedział, że płytka woda i słońce razem powodują, że na skałach zbiera się bardzo cienka ale szalenie śliska warstwa mułu i niestety takie wejście na pewniaka do wody musiało się tak zakończyć. Czyli przynajmniej jedna z nas się prawie wykąpała. Niestety wraz ze mną aparat i obiektyw. Joseph już był pogrzebany, a kiedy przy drzewie gdzie szalały lemury to on robił więcej zdjęć niż my a potem jeszcze je sobie przeglądał ze słuchawkami na uszach klamka zapadła. Wolimy być same niż z TAKIM przewodnikiem.

Płyniemy dalej. Wieczorem stajemy przy wiosce, gdzie nasza załoga obkupuje się na kolację. My schodzimy na ląd i w asyście dzieciaków zwiedzamy całą dużą wioskę. Jest tu boisko, kościół, szkoła, sklepiki, garkuchnie. Ludzie bardzo życzliwi, machają do nas, pozują do zdjęć. Nikt nie zwraca na nas szczególnej uwagi. Ot dwie vazahy czyli białe w wiosce. Za to dzieciaki nie spuszczają nas z oczu.

Na łodzi po powrocie już trochę chłodniej. I o wiele przyjemniej. Przepływamy na drugą stronę, gdzie dzisiaj biwakujemy. To największa próba dla nas, pierwsza noc. Nie ma toalety, prysznica, są namioty.

Najpierw czekamy aż zapadnie zmrok, co z zegarkiem w ręku następuje tutaj o 18:00. Potem siedzimy sobie gawędząc na pokładzie, za burtą prócz licznych dzieciaków i miejscowych pojawia się ognisko. Nad nami księżyc i mnóstwo gwiazd. Dziewczyna podaje nam kolację. Jest przygotowana, po naszych zapasach, które szybko się skończyły w tak obozowych warunkach mamy punch owocowy.

To nas trochę ośmiela do zejścia na ląd i wreszcie zajęcia namiotów. Mamy specjalny drewniany trap, który zaparty w piachu nie wydaje się bardzo stabilny. I niestety na efekty nie trzeba długo czekać. Pierwsza schodzi na ląd Basia i w połowie drogi nagle przechyla się i nie wiadomo kiedy niczym koala wisi już ale pod trapem by nagle wpaść do wody. To druga z nas skąpała się tego dnia. Niestety jest już ciemno, spodnie mokre, mnóstwo piachu wszędzie i jak tu spać i to w namiocie???

Ale z wielkim śmiechem przebieramy się w piżamki i siadamy przed namiotami pod gołym niebem, zaraz zaczniemy śpiewać harcerskie piosenki…

W nocy nasłuchujemy, ognisko dogasa, jest ciepło, nie ma owadów, słychać poszczekiwanie psów z sąsiednich wiosek, gdzieniegdzie muczy zebu, pojedyncze głośne łodzie mijają nasze obozowisko.

Śpimy czujnie i strachliwie ale zawsze coś tam śpimy.

Pojechali i napisali: