Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Uganda 2-17.11.2015

Jedziemy na raki


05-11-2015

Budzi nas pani z koszyczkiem z kawą lub herbatą w naszych namiotach. Taki niby mały gest ale jaki przyjemny. Do tego małe ciasteczko i spotykamy się w restauracji, na wypadek gdyby ktoś pogubił drogę, i ruszamy na safari. Pada deszcz. Może nie mocno, bo w nocy była prawdziwa ulewa, teraz tylko kropi, ale i tak wolelibyśmy żeby było bardziej pogodnie. Wczorajsza zapowiedź mnóstwa zwierzaków obudziła w nas apetyt na wiele atrakcji. A tymczasem kilka pierwszych metrów i nic.

Jednak to tylko złudzenie, bo zaledwie kilkadziesiąt metrów od lodży wypatrujemy spore oczko wodne a przy nim mnóstwo zwierzaków. Zebry, topi, impale, guźców mało, ale te pojawiają się za około godzinę i to w wielkiej liczbie, będą i tu i tam.

Wybieramy trasy spoza utartych szlaków, nasze auta terenowe świetnie radzą sobie z kałużami wielkimi niczym jezioro czy koleinami i mazistymi dróżkami. Ku naszemu wielkiemu zachwytowi najeżdżamy na stado żyraf. Jedna,  dwie, trzy, …, jedenaście. Policzyliśmy je wszystkie, piękne, dostojne, obskubują listki akacji. Ileż gracji, wdzięku, czaru. Nasi koledzy z auta za nami też tylko w zachwycie i sesji nie ma końca.

Nieba się przeciera, uwagę poświęcamy nie tylko zwierzakom ale także ptakom: orły, sępy, kraski, dropy, frankliny, perliczki, wypatrujemy coraz to nowe dla nas gatunki.

Czas mija i to niewiadomo kiedy. Z safari planowanego na dwie godziny zrobił się wyjazd trzy i pół godzinny. A pewnie moglibyśmy go jeszcze wydłużyć. Czeka na nas sute śniadanie i piękny widok na całą rozległą dolinę.

Nie skusimy się na kąpiel w basenie ale za to odpoczywamy z kawką i herbatką na naszych tarasach doczepionych do namiotów. U Uli i Wacka są nawet bonusem dwa węże, my bez większych przygód spotykamy się na lunchu i choć przerwa pomiędzy posiłkami dzisiaj wyjątkowo krótka to udaje się nam zmierzyć z przepysznym menu i posileni oraz pełni sił ruszamy dalej.

Przy wyjeździe z parku nie darujemy sobie przystanku przy kolejnych zebrach, guźcach i impalach, kob też oczywiście załapuje się na sesję. Przy ulicy przelotowej targ, zatrzymujemy się przy sekcji z bananami, na wielkich paletach i wprost na ziemi leżą gigantyczne kiście zielonych bananów, obok hala z mięsem a na jej dachu potężny marabut, mimo prób zwabienia go do nas nisko dumnie przygląda się nam z góry bacznie obserwując sytuację. Kawałek dalej znajdujemy stoiska z grillem i szaszłykami, oraz paleniska z grillowaną kukurydzą.

Dość szybko zaprzyjaźniamy się z miejscowymi, którzy pozwalają sobie robić zdjęcia. Czas na kolejny odcinek drogi, teraz już nie będzie tak szybko, to akurat wielka naprawa nawierzchni, objazdy, po jednym pasie zamkniętym, kierowanie ruchem, przystanek na toaletę. Delektujemy się flaszowcem, rozdajemy kolejne porcje słodyczy oraz długopisów i akurat na sam zachód słońca docieramy nad Jezioro Bunyuni.

Wbiegamy wprost do recepcji, stamtąd na taras i łapiemy jeszcze ostatnie pomarańcze zachodzącego słońca, krótka przerwa w pokojach przed kolacją.

Zupa rakowa okazuje się hitem, na tyle nam smakuje, że awansem zamawiamy ją także na jutrzejszy obiad. Do tego tilapia z kaparami i sosem cytrynowym – równie pyszne, i to danie znajdzie także wielu amatorów powtórek jutro.

Deser to naleśniki z lodami, okazuje się to wielki kopiec lodów otulony jednym naleśnikiem z mnóstwem czekolady wyłożone na drugim placku. Już ledwo dajemy radę, kończymy miłymi pogawędkami nad jeziorem przy ognisku. Brakuje tylko byśmy zaczęli śpiewać. A nad nami wyjątkowo rozgwieżdżone niebo.

Pojechali i napisali: