Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Filipiny 19.11-03.12.2015

Ostatnia wyspa


29-11-2015

Szkoda nam się żegnać z tak pięknym miejscem. Ale przed nami kolejna wyspa Boracay – uznawana przez wiele przewodników jako miejsce najpiękniejsze na Filipinach. Jedziemy by przekonać się o tym osobiście. Najpierw jednak długa droga przed nami. Pierwsze te powrót z hotelu na przystań promową. Tu pan z hotelu pomaga nam się odprawić, przynosi nam karty pokładowe, my nadajemy nasze walizki i zajmujemy miejsca. Jeszcze tylko musimy poprosić o zmniejszenie nawiewu bo nawet kaptury nie pomagają i możemy ruszać. Swoją droga obstawiamy jaki film będzie dzisiaj. Wacek i Staszek obstawiają złośliwie „SzczękiII” albo inne rekinopodobne filmy. I ku naszemu zaskoczeniu będzie film i to całkiem nowy o piratach w Somalii z Tomem Hanksem, tak się wciągniemy, że tym bardziej złość nas bierze, kiedy dosłownie na kilka najważniejszych minut przed końcem dobijamy do Cebu i film zostaje zatrzymany. Byliśmy gotowi zostać jeszcze chwilę by go obejrzeć do końca. A tu nic z tego.

Cebu już znamy, choć dzisiaj w niedzielę wydaje się dużo mniej zatłoczone i dzięki temu dość szybko docieramy na lotnisko. Jest z nami nasza miła przewodniczka i udaje się nam zamienić planowany na lotnisku lunch na jedzenie w jednej z lokalnych restauracji nieopodal. Włoch okazuje się jednak farbowany, bo prócz makaronu Kasi reszta dań nie smakuje nam aż tak bardzo. Na szczęście na poprawę humoru fundujemy sobie wielkie kubki z kawą ze Starbucksa i jest nam już o wiele lepiej, a dodatkowy kawał tortu czekoladowego pozwala zapomnieć o głodzie i Włochu. Na lotnisku jesteśmy już bywalcami, poddajemy się procedurze podwójnej kontroli i maszerujemy do okienka by nadać bagaże. Stawiamy na wadze nasze walizy i sami się śmiejemy, kiedy waga pokazuje równiusieńkie 100,1 kg. Lepiej być nie mogło, Wacek stuka delikatnie w wagę a ta dzielnie przeskakuje jak na zamówienie na równe 100 kg, robimy pamiątkowe zdjęcia z wagą i idziemy do hali odlotów. Tu w sklepach z pamiątkami obkupujemy się w wyraki i lecimy na północ. Lot mija bardzo szybko i sprawnie, mamy małą maszynę i tuż przed 16 jesteśmy na miejscu. Czeka na nas zbiorowa taksówka, która przewozi nas do portu, tu znowu łódka i krótki transfer do przystani już na wyspie Boracay. Wyciągamy walizy na brzeg i siadamy w busiku, który wiezie nas na miejsce. Docieramy w samą porę by jeszcze złapać zachód słońca. Na morzu katamarany z pięknie rozpiętymi niebieskimi i białymi żaglami. Wyglądają bardzo okazale. Jest na co popatrzeć. Trochę przeraża nas ilość ludzi na plaży, jak dotąd byliśmy z reguły tylko my, a tu wcale tak nie jest. Plaża piękna, szeroka i biała. Nie na darmo nazwana White Beach.

Trochę zamieszania a naszymi pokojami, jak się okazuje można być tutaj i chcieć mieszkać w pokoju z widokiem na nic, głośną ulicę, jedyną wzdłuż wybrzeża, która od rana do nocy tętni i żyje. My mamy inne preferencje, tym bardziej, że to trzy ostatnie nasze noce na wyspie i nie chcemy patrzeć na nic, mamy przed oczami piękny ocean i tak ma zostać. Wreszcie udaje się nam zająć pokoje, a widok z okien powalająco piękny. Warto było czekać i walczyć o swoje.

Wieczorem wybieramy się najpierw na soczek w naszym hotelu, przy którym zgodnie wszyscy stwierdzamy, że dzisiejszy dzień był bardzo udany, mimo tego, że długi i wielokrotnie zmienialiśmy środki transportu to wszystko poszło nam tak zgrabnie, że nigdzie nie musieliśmy długo czekać i że mamy jeszcze dość sił by wyjść na spacer. Plaża ciągnie się na długości 4 km, jest gdzie spacerować. Mieszkamy jak się okazuje w najcichszej części tej plaży, gdzie indziej głośna muzyka na żywo, pokazy połykaczy ognia, tańce transwestytów i homoseksualistów, mnóstwo sklepików z pamiątkami, salonów masażu, restauracji i kawiarni. I to takich ze stolikami wprost na plaży, przy świecach, gustownych światełkach. Niczym najprawdziwsza promenada nad morzem, tyle, że nie wyasfaltowana i ogrodzona ale stworzona samoistnie pomiędzy wodą, szerokim pasem piachu a rzędem sklepików i restauracji, knajpek i barów.

Przyjemnie powiewa bryza znad morza, a my maszerujemy prawie do połowy plaży i z powrotem.  

Pojechali i napisali: