Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Filipiny 19.11-03.12.2015

Rekiny w oceanie


27-11-2015

Wstajemy rano ale bardzo przyzwoicie, śniadanie nad basenem, różne pyszności, choć podglądamy czym zajadają się nasi sąsiedzi przy stolikach, my Europejczycy jesteśmy tutaj marną mniejszością, i w bufecie dominuje sushi, zupa miso, kurczak z grilla, makaron z dodatkami, ryż na gorąco z wodorostami, same pyszności. Nie myślcie jednak, że dla nas nie ma tu nic, wręcz przeciwnie bardzo szeroki wybór owoców, nabiału, jaja na różne sposoby, wypiekane na miejscu pieczywo. Ale przy bufecie widać rozdział gustów kulinarnych, my przy swoich tekach a oni przy swoich.

Transfer przez miasto do portu, po drodze wielki korek. Nie wiadomo dlaczego, a musimy przedrzeć się przez ścisłe centrum Cebu, nasz kierowca jednak by skrócić czas przejazdu mając świetną znajomość miasta kilkukrotnie ucieka z głównej zatłoczonej trasy i jedzie opłotkami, to nam się szczególnie podoba bo w wielkim mieście odkrywamy zupełnie inne codzienne życie, małe domki, stragany z kilkoma zaledwie produktami, bawiące się w kałużach na ulicy dzieciaki, riksze motorowe wszędzie, jesteśmy jedynym busikiem w całej okolicy.

Na czas docieramy do portu, tu nadajemy nasze bagaże i odprawiamy się na nasz prom. Wszystko przebiega bardzo sprawnie. W poczekalni równie klimatyzowanej co wszystkie zamknięte przestrzenie na Filipinach jesteśmy świadkami wielu ciekawych zjawisk. Najpierw obok nas młodziusieńka Filipinka będąca niczym gołąbeczka z na pewno starszym od niej białym partnerem, chłopakiem, narzeczonym, kolegą – tego nie udało się nam ustalić, zmazuje z siebie tony makijażu, wyzywającego, dość przesadzonego, by za chwilę wpaść w ręce profesjonalnej kosmetyczki. I nic, że obok niej siedzi 100 osób, które równie ciekawie co my zerka w Jej stronę, i nie szkodzi, że jesteśmy w poczekalni odjazdu promów, i co chwila tłum ludzi zmierza do bramki, kosmetyczka sprawnie wczepia jej rzepy we włosy by odsłonić sobie całą twarz i zaczyna show. Teatralne przerysowane ruchy, pewnie mają przekonać nas obserwujących o jej fachowości: trze, wwierca się gąbką w twarz drobniutkiej dziewczyny, pudruje, rozciera, smaruje, przytyka, a to dopiero podkład. Teraz oczy i cienie, cała gama barw, z pewnością twarz została wybielona o kilka odcieni. A to nie koniec, ale całe przedstawienie nagrywane skrzętnie telefonem przez owego wspomnianego białego zostaje przerwane zapowiedzią wejścia na pokład promu. Zamykają się skrzyneczki z pudrami, cieniami, szminkami i cała trójka wchodzi na prom. Zobaczymy co będzie dalej.

Musimy jeszcze wspomnieć o oferowanym tutaj masażu, tak wprost na siedzeniach w poczekalni, w ubraniach, bez parawanu, stopy, dłonie, kark, ale najpierw profesjonalni masażyści w białych kitlach mierzą każdemu chętnemu ciśnienie. Cuda. Przy wejściu na trap promu stoi kapela i gra na żywo same szlagiery, a obok skarbonka. Kiedy już zajmiemy miejsca na promie, zresztą bardzo wygodne i przestronne i zamierzamy ułożyć się do snu lub zabrać do czytania książek, przed nami dwie godziny podróży, na ekranach nad naszymi głowami pojawia się zwiastun karaoke, a raczej popularnego tutaj wideotoke, czyli teledysk z napisami i melodią do śpiewania. Na szczęście muzyka sobie a pasażerowie sobie i nikt nie dołącza do śpiewania.

Jednak za szybko się ucieszyliśmy, bo za chwilę pokazuje się napis Warner Bros co zwiastuje film. I możecie zgadywać co wybrano na dzisiejszy pokaz, nie „Małą Syrenkę”, choć na pokładzie jest sporo dzieci, a morza błękit dookoła, nawet nie Titanica choć wiemy, że kończy się mało optymistycznie, to będzie film grozy o rekinach ludożercach, które obgryzają kolejne nogi, ręce, ekran spływa krwią, i co? I wszyscy śledzą akcję , wstrzymując oddech kiedy rekin atakuje, wzdychając głośno kiedy po raz kolejny udaje się ludziom uniknąć ataku, czy zasysając powietrze i zamykając oczy kiedy w gardzieli rekina ginie kolejna ofiara spośród załogi. Nie do wiary, i taka krwią spływająca rąbanka na ekranie przez 2 godziny…

Kiedy wreszcie cali i zdrowi i nietknięci przez ani jednego rekina docieramy na miejsce naszych wymarzonych, sielskich białych plaż, oddychamy z ulgą.

Jedziemy do hotelu, po drodze lunch w bardzo urokliwym miejscu ekologicznej farmie. Menu iście królewskie i do tego bardzo smaczne, a na koniec lody własnej roboty, O tyle nietypowe, że mamy wybór pośród bardzo egzotycznych smaków, durian, miód pikantny, liście aloesu, trawa cytrynowa, itd.

Pasiemy nasze oczy widokiem na ocean i tym bardziej spieszymy się do naszego hotelu. Miejsce nas ani trochę nie zawodzi. Jest szeroka plaża, z białym bardzo miałkim piaskiem, przeurocze palmy, hamaki, designerskie leżaki i podwieszane pod palmami łóżka, i wreszcie ciepła woda i bardzo piękny zachód słońca.

Pojechali i napisali: