Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Filipiny 19.11-03.12.2015

Tamilok czyli robal


23-11-2015

Wstajemy jak na nas dość późno choć pewnie wszyscy po 6:00. Spotykamy się na śniadaniu. Plaża dopiero teraz pokazuje się nam w całej okazałości. Jest cudna, szeroka, piaseczek miałki jak cukier puder, do tego bardzo okazałe palmy, hamaki, leżaki, chatki ze strzechą i piękne zakole z górami w tle. Niesamowity widok, zanim zasiądziemy do śniadania delektujemy się najpierw widokiem.

Zbiórka w recepcji i przed nami najbardziej rozreklamowana atrakcja Filipin czyli rzeka podziemna z wielką jaskinią i mnóstwem stalagmitów i stalaktytów. Najpierw maszerujemy do portu, gdzie okrętujemy się na lokalną łódź. Płyniemy do mini portu przy rzece, najpierw jednak w chaszczach natrafiamy na warany. Ubrani w kamizelki i wyposażeni w audio guidy w uszach wpływamy na małej łódce rzeką podziemną w głąb skały. Nie ma tu świateł, kolorowych neonów, muzyki, obowiązuje cisza, jedynym oświetleniem jest snop światła z latarki na głowie naszego przewodnika. Magiczny klimat i cudowne obrazy. I choć pewnie każdy z nas wyobrażał sobie tę rzekę inaczej bardzo się nam podoba, może właśnie dlatego, że nie jest taka krzycząca, kolorowa, plastikowa. Oglądamy formacje podświetlane przez naszego przewodnika, każdemu kojarzą się z  czymś innym.

Jest kącik spożywczy, warzywno-owocowy, maryjny. Po wycieczce wracamy do hotelu. Do lunchu czas wolny. Kilkoro z nas zalegnie w hamakach nad samą woda delektując się cudnym widokiem. My we dwie z Jolą idziemy na masaż, ale nie do hotelowego spa tylko do budek rozstawionych na samej plaży. Jesteśmy pierwszymi klientkami, ale jak się okaże sytuacja szybko się zmieni, bo na koniec naszej sesji będzie już 9 łóżek i wszystkie zajęte. Masują dziewczyny, które na początku dopytują czy chcemy masaż mocny czy słaby.

A potem niby wątłe, małe, i chudziutkie pokazują na co je stać. Ugniatają, zginają, wyciągają, prężą, wwiercają się malutkimi paluszkami w nasze ciała. Tego nam było trzeba, każda z nas złapała się na tym, że masaż choć zdecydowany był tak przyjemny, że oczy same nam opadały. Teraz 5 minut na relaks i wyciszenie, jakie to proste kiedy leżymy sobie pod strzechą, na świeżym powietrzu, przed nami ocean w kolorze błękitów, znad wody wieje lekka bryza. Wakacje.

Pyszny lunch. Jedzenie na Filipinach jak dotąd nigdy nas nie zawiodło, bardzo smaczne, a nie jesteśmy mimo małej liczby uczestników mało wymagającą i łatwą żywieniowo grupą. Kasia nie jada mięsa i ryb, jaj, owoców morza, czyli zostają tutaj owoce i warzywa. A Filipińczycy jak na złość boczuś, ozorki, ogonki, łapki, itd. Staszek nie lubi ryb i owoców morza, a tu pasta krewetkowa, lapu – lapu, kraby, itd. Ale wspólnie dajemy rade wszystko dopasować i jesteśmy zawsze najedzeni i zadowoleni.

Popołudnie miało być wolne, ale my w ciągu zwiedzania planujemy zajęcia dodatkowe i wybieramy się na wycieczkę po lesie namorzynowym. Mangrowce porastają tutejszą rzekę Sabang. Okrętujemy się do małej łodzi i wpływamy w tunel mangrowców. Jest bardzo przyjemnie, pani przewodniczka sporo nam opowiada o mangrowcach, wypatruje mnóstwo węży, które pozawijane śpią na gałęziach nad samą rzeką. Znajdujemy tez sporo żyjątek morskich i waranów. Wreszcie kiedy dotrzemy do samego końca trasy udaje się nam uprosić pana sternika i kapitana w jednym o tamiloka. To tutejsza specjalność, występują tylko na Palawanie, to robaki żyjące w zmurszałych konarach mangrowców. Pan z siekierką znika w lesie i słychać, że dzielnie przeszukuje korzenie by znaleźć takiego robala. Wreszcie dociera do łodzi z kawałkiem pniaka. W środku wystaje biały miąższ, takie bardzo obłe, śliskie, ma przypominać w wyglądzie robala a w smaku ostrygę. Nie jesteśmy pewni, że damy się skusić na degustację.

Pani opowiada nam same ciekawe i smaczne rzeczy o tamilokach a my przybijamy do brzegu i wydłubujemy z pniaka robala. Jest długaśny, brzuszek ma czarny bo wypełniony jedzonkiem, czyli kawałeczkami drewna. Nasz pan pośrednik, który czeka na nas w porcie aż zaciera ręce na taki smakołyk, najpierw umiejętnie wyciska z robala drewienko a potem myje sobie przysmak pod wodą i na naszych oczach wciąga go do ust. Chyba musi być smaczny bo ma boski wyraz twarzy. My póki co tylko w roli obserwatorów.

Wracamy do hotelu. Spotykamy się na kolacji, choć bardziej ciągnie nas chęć wyjścia z pokoi, na zewnątrz nadal bardzo ciepło, ale znad oceanu bryza, pan znowu śpiewa piosenki na żywo.

Pojechali i napisali: