Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Uganda 2-17.11.2015

Świętujemy w Ugandzie


11-11-2015

Dzień Niepodległości, na śniadaniu w pięknych koszulkach z bocianami prezentują się Wiola i Jarek, wczoraj mieli flagę do wspólnych zdjęć, dzisiaj niespodzianką są koszulki. Śniadanie poprzedzone kawą i herbatą serwowanymi w pokojach na tarasach zostaje przeniesione z wnętrz domu na taras, z którego widok po prostu onieśmiela.

Delektujemy się zamówionymi wcześniej daniami i szykujemy na kolejną wycieczkę. Park Semliki zamieniliśmy na bagna. Ponieważ pada to wjazd do parku byłby prawie niemożliwy, zatem zdecydowaliśmy o zamianie. Zanim jednak dotrzemy do właściwego miejsca startu musimy pokonać drogę, która jak się okazuje wcale nie jest ani sucha ani łatwa. Udaje się nam raz albo dwa zaczepić lewą i prawą krawędzią auta składając lusterka i ciągnąc za sobą kawał czerwonej ziemi. Potem jesteśmy świadkami jak zakopały się inne auta w tym ciężki sprzęt potrzebny tutaj do naprawy dróg. Pomiędzy nami w błocie do kolan manewrują walcząc o życie pojedyncze obładowane po niebo rowery, które nie tylko przewożą kiście bananów, ale nawet skrzynie do łóżek czy materace zrolowane w pliki.

Oczywiście są też motorki, jeden nawet niestety udaje się nam przewrócić, rozgrzebane przez nas błoto okazuje się nie do pokonania dla jednoślada i mimo zażartej walki o przetrwanie motocyklista przewraca się wraz z całym swoim wiezionym na motorku dobytkiem.

Nam cudem udaje się przejechać, ale na skrzyżowaniu kolejny problem i znowu na śliskim jak lodowisku błocie auto robi co chce. Odetchniemy z ulgą jak tylko wjedziemy na część ubitej lepszej drogi. Już wiemy, że wracać będziemy normalną drogą nie skrótami.

Po drodze do bagien mamy kilka postojów na pawiany, które tuż przy drodze baraszkują, iskają się, kochają czy całują.

Na samych bagnach udaje się przewodnikowi choć bez entuzjazmu zachęcić nas do ubrania służbowych kaloszy i choć poza dwiema spójnymi parami reszta z nas ma buty każdy z innej pary, dziurawe na dole, na górze, dwa prawe lub dwa lewe to finalnie był to i tak możliwie najlepszy pomysł bo sam spacer wcale nie bardzo krótki wiedzie obrzeżami bagien, ale tak mocno zalanych, że przygotowano tam specjalne mostki, kładki i szczebelki, które teraz zalane woda tworzą czasem rozlewiska a iść trzeba.

Co dziwnego, my w kaloszach a miejscowi na bosaka, my z napięciem obserwujemy pojedyncze szczebelki by nie wpaść do wody, a miejscowi z lekkością i radością wprawnie przeskakują z jednego na drugi. Spacer bardzo ciekawy, widzimy turako, sporo różnych gatunków małp.

Niestety i dzisiaj nie obywa się bez ofiar. Poza kilkoma wślizgami do wody, niegroźnymi, Marek ześlizguje się całkiem do wody w najgłębszym miejscu na bagnach. Kalosze natychmiast wypełniają się wodą i ciężko jest teraz jakkolwiek mu ruszyć nogami, stara się jednak wyjść, do tego pod wodą został kolejny aparat. Niestety też od razu przestaje działać.

Marek mokrzusieńki prawie po szyję z pomocą miejscowego wychodzi na brzeg, wylewa z kaloszy ponad 3 litry wody. Wszyscy czekamy na jego reakcję i pierwsze słowa, wiemy już o aparacie. Ale po chwili napięcie atmosfera wraca na swoje tory i jest wszystko ok.

Teraz tylko bardziej niż wcześniej chlupiemy i maszerujemy dalej.

Wracamy na lunch dłuższą droga ale za to w pełni przejezdną. Pogoda nad lodżą robi się wyjątkowo piękna, i to wpływa na decyzję wielu, którzy nie chcą iść na plantację wanilii tylko wolą zostać sobie na miejscu. A wanilia okazuje się bardzo interesująca pogadanką od samego początku sadzenia wanilii po jej eksport do USA i UK. Oczywiście to wstęp do udanych zakupów, poznajemy też z bliska krzaki kakao i kawy.

W lodży czeka na nas już przygotowana sauna parowa. Jest pięknie położona z widokiem na całą dolinę. Grzejemy się w niej we trójkę. Kolacja równie wykwintna co wczoraj. Wcale nie chce się nam jechać dalej.

Pojechali i napisali: