Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Mali, Burkina Faso, Benin 23.01-09.02.2016

Burkina z trudnościami


30-01-2016

Wstajemy dość wcześnie, bo dzisiaj przed nami długa droga. Najpierw jednak śniadanie. Jest jeszcze dość rześko, ale niebo jaśnieje co zapowiada szybki wschód słońca, a ten zawsze przynosi ocieplenie. Ruszamy zawierzając miejscowym o rzekomym skrócie, który ma nam zaoszczędzić nawet dwie godziny drogi. Przyznaję, że zawsze podchodzę do takich super pomysłów dość chłodno, ale kiedy nasz pan właściciel hotelu sadowi się na swoim krosowym motorze i wyprowadza nas kawał za wieś na drogę wiodącą już prosto na asfalt trochę mnie to uspakaja.

Przy okazji oglądamy sporo dogońskich wiosek i budzące się życie. Niestety omijają nas tamy, gdzie mieliśmy się zatrzymać by sfotografować urocze poletka cebuli, ale nie można mieć wszystkiego.

Rzeczywiście jak tylko wjedziemy na asfalt to okazuje się, że już prawie granica. Najpierw kontrola wyjazdowa, nasz kierowca świetnie zna procedury i nawet nie musimy wysiadać, nasze paszporty zostają ostemplowane i jedziemy dalej. Długi bo 25 kilometrowy pas pomiędzy Mali a Burkina Faso mijamy dość sprawnie i docieramy do pierwszej budki wjazdowej. Zwyczajowo już przekazujemy paszporty a sami korzystamy z okazji do toalety i rozprostowania nóg. Nagle jesteśmy proszeni na posterunek. Panowie są zdziwienie naszymi wizami do Burkiny Faso. Dlaczego zostały one wydane przez Ambasadę Francji. Powoli staram się wytłumaczyć całą procedurę, nijak to do Panów nie trafia. Kiedy po raz piąty pytają mnie o to samo, brakuje mi pomysłu jak innymi słowy wytłumaczyć to samo.

Kolega pana „Problem” ustawia nam 5 krzeseł naprzeciwko biurka niczym w loży VIP w teatrze i zaprasza miłym gestem byśmy się rozgościli, to już całkiem grzebie nasze nadzieje na szybki rozwój wypadków. Pojawia się kilku jeszcze innych Kolegów Pana „Problema”. Ten bez munduru, tylko w spodniach z napisem POLICJA znika z naszymi paszportami i złożonymi przeze mnie wyjaśnieniami w pokoju obok gdzie tylko przytulając się do okna łapie zasięg. W ręce ściska aż dwa telefony i stara się połączyć z kimś kto pomoże mu wytłumaczyć cały proces.

Francja i Ambasada Francji i dlaczego, i ile zapłaciliśmy, a oni tu mają kartkę i pokazują nam dokładnie jakie kraje mogą wjechać bez wizy i ile należy zapłacić kupując wizę na granicy, itd. Nie ma jeszcze ani pół słowa o jakimś rozwiązaniu pośrednim, na które już jesteśmy przygotowani ale staramy się wydłużyć trochę ten finał.

Mija 30 minut, a miało być  5. Pan Problem milczy, przenosi się z miejsca na miejsce, kiwa głową, wzrusza ramionami, dziwi się, że ktoś może nie mówić po francusku w swoi m kraju, nigdy Polaków nie widział, nigdy takiej wizy nie widział. A na dodatek pochodzimy z kraju, gdzie panuje teraz niepodzielnie konserwatywny rząd, który nie lubi ciemnoskórych… robi się nam nieswoje, że pierwszy napotkany pan policjant w Burkina Faso tak kojarzy nasz kraj.

Krzesła zaczynają nas uwierać, zmieniamy pozycje, szukam innych rozwiązań. Pan Kolega „Problema” znalazł rozwiązanie idealne: płacimy 40 EUR od osoby, kupujemy wizę tranzytową na 3 dni i w stolicy szukamy w ambasadzie pomocy. Świetny pomysł, tyle że wiza taka ważna jest tylko 3 dni, a my mamy inne plany, i jest piątek południe i 300 kilometrów do stolicy akurat początek weekendu. Sytuacja wydaje się chwilowo dość trudna. Mija kolejne pół godziny. Nasz opiekun nerwowo stara się znaleźć jakiś pomysł na Panów i ich brak wiedzy. Wymienia kolejnych zwierzchników i możliwości wyjaśnienia tego w samej Ambasadzie.

Pomysły jednak odbijają się od ściany. Wreszcie obaj Panowie „Problemy” zamykają się w kanciapie i po ciemku dyskutują, nie pozwalają nam do siebie zajrzeć. Kolejne 40 minut na krzesłach. Nagle drzwi się otwierają, panowie wychodzą mówią ok i stemplują nasze dokumenty wjazdowe. Okazuje się, że wreszcie znaleźli pana szefa, który wyjaśnił im iż oba kraje mają podpisany dokument współpracy dotyczącej wydawania wiz. Nasze szczęście.

Zgłodnieliśmy, straciliśmy nadrobiony przez nasz udany skrót czas więc zatrzymujemy się pierwszej miejscowości za granicą i zamawiamy obiad. To przydrożny hotel, bardzo czysty i schludny ale pusty. Jesteśmy jedynymi gośćmi, w ogrodzie znajdujemy dość miejsca, robi się bardzo przytulnie, na jedzenie nie czekamy bardzo długo a podany makaron , wołowina i sos pomidorowy smakują wybornie. A kiedy na koniec pan kelner proponuje kawę jesteśmy wniebowzięci.

Posileni ruszamy dalej. Przed nami odcinek dojazdowy do stolicy, kusi nas jeszcze muzeum, które znajduje się po drodze, ale kiedy jesteśmy na skrzyżowaniu skąd możemy realnie ocenić czas dojazdu na miejsce okazuje, się, że nie damy rady. Zatem zmierzamy prosto do stolicy. Tu od samych rogatek duży ruch, wielkie miasto, sporo straganów i małych sklepików. My docieramy na miejsce do hotelu w centrum, rozpakowujemy bagaże, znowu niemiłosiernie okurzone i szybka kąpiel.

Ibrahim robi nam niespodziankę i zabiera do przepięknego bardzo afrykańskiego miejsca na jakże smaczną i elegancką kolację. Jeszcze wczoraj zajadaliśmy się kuskusem u Dogonów, a dzisiaj wybieramy w stekach z ryby i krewetkach. Co za różnorodność. W restauracji pojawia się więcej Białych, widok nas dziwi o tyle, że dotychczas w ogóle nie spotykaliśmy turystów. Bardzo zadowoleni i objedzenie wracamy do hotelu. Czas na spanie.

Pojechali i napisali: