Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Mali, Burkina Faso, Benin 23.01-09.02.2016

Marzenia się spełniają!


26-01-2016

4.30 to nieludzka godzina nawet na wycieczce objazdowej. Jednak przy stracie całego dnia z naszego programu musimy go trochę nadgonić. Zatem chcemy wstać bardzo wcześnie by ruszyć przez Segou do Djenne. Dzisiaj jest poniedziałek, a to właśnie na poniedziałku zależy nam szczególnie, bo wtedy wokół największego glinianego meczetu na świecie odbywa się targ poniedziałkowy. Zgodnie zajmujemy miejsca w samochodzie, na zewnątrz jeszcze długo będzie ciemno, nikt nie kwapi się do rozmowy, zatem zapadamy w sen. Zmieniamy pozycje, przekładamy głowy i podusie. A czas mija, kilometrów ubywa. Droga dość monotonna, na szczęście dla nas asfaltowa, i tylko dzięki temu uda się nam dotrzeć do Djenne by móc zdążyć zobaczyć i meczet i targ.

Śniadanie w Segou, niegdyś ważne miasto, pozostało tu kilka domów w stylu kolonialnym. My jednak zatrzymujemy się przed wejściem do ukwieconej restauracji, jemy w ogrodzie, jest bardzo przyjemnie, i nader francusko na śniadanie: bagieta, kawa z mlekiem, dżem i soczek. Atrakcją jest miód z baobaba, próbujemy i wypada bardzo pozytywie.

Przed dalszą drogą chcemy przejść się dosłownie 100 metrów by dotrzeć do portu na Nigrze, a tu ku naszej uciesze wielki ruch. Łodzie przypływają i odpływają. Kolorowo ubrane kobiety zajmują miejsca w łodziach by dać się przewieźć na drugi brzeg do swojej wioski. Obok wypełniony, a może nawet przepełniony lokalny prom. Na samym brzegu suszone ryby, suszące się cegły, rozładowany piach, wielkie worki z bawełną i zbożem. Dzieje się. Po lewej na pastwisku w oczekiwaniu na kolejne zlecenia osiołko – taxi. Po prawej wielkie kartony z wystającymi z nich bagietkami.

Nagle niespodziewanie stajemy się świadkami akcji udzielania pierwszej pomocy, ku naszemu podziwowi, wszystko przebiega bardzo sprawnie, ludzie są bardzo życzliwi, pomagają sobie wzajemnie i dzięki szybkiej interwencji wszystko kończy się szczęśliwie.

Czas nagli zatem opuszczamy Segou wiedząc, że jeszcze 300 km przed nami. Krajobraz nadal suchy sahel afrykański, krzewinki i krzewy, pojedyncze drzewa. Robimy nawet dwa postoje na zdjęcia, jeden na toaletę, jeden na zimne napoje. Zjeżdżamy wreszcie z trasy asfaltowej podążając za znakiem wiodącym do Djenne. Tu jednak najpierw kolejka na prom. Przepłynął właśnie na drugą stronę i czeka na rozpakowanie. Wokół nas pojawia się nagle mnóstwo dziewczynek z biżuterią, potem docierają także ich mamy i babki. Rozbawia nas najbardziej oferowany nam masowo bursztyn, który  w żaden sposób go nie przypomina.

Wreszcie czas na nas by wjechać na prom. Idzie to bardzo sprawnie, w hotelu przed wjazdem do miasteczka posiłek w biegu. Takich kanapek, gdzie w bagietce włożony jest omlet i frytki jeszcze nie widzieliśmy, ale taka kanapa na dobre rozwiązuje problem głodu, który już nam zaczął dokuczać.

Jest 15:30 a my wchodzimy przed meczet, idziemy na taras pewnego budynku skąd idealnie widać meczet. Robimy zdjęcia, poznajemy historię tego miejsca. Aż żal schodzić z tarasu, ale ostatecznie przekonuje nas wizja spaceru po targu, bo jutro już go tu nie będzie, zatem na dół i aparaty w dłoń. Przeciskamy się przez wąskie ścieżynki pomiędzy sprzedawcami owoców i warzyw, potem trafiamy do sekcji z koszykami i używanymi rzeczami. Obok na ziemi porozkładane są wielkie maty z używanymi butami. Nasz miejscowy przewodnik pracujący tutaj jako nauczyciel języka angielskiego wyłapuje z tłumu swoich uczniów, a częściej są to bardzo urodziwe i charakterystyczne dziewczyny, które poproszone przez swojego nauczyciela chętnie pozują nam do zdjęć.

Targ jest wielkim festiwalem kolorów, spotykają się to co tydzień kobiety z różnych plemion, które ubrane w swoje bardzo barwne szaty i piękne turbany siedząc na ziemi tworzą wielki dywan z żywych kwiatów. Żywiołowo gestykulują, śmieją się, opowiadają sobie różne historie, kiedy nas widzą niektóre zasłaniają się dyskretnie, inne wręcz przeciwnie chętnie pozują do zdjęć, są i takie, które coś do nas krzyczą, ale na pewno się na nas nie gniewają.

Mężczyźni są w innej części targu, w ich rękach mięso, kosze, masło shea. Więcej ich po stronie kupujących niż sprzedających. A najwięcej jest tu dzieciaków, te najmniejsze na plecach u swoich mam albo śpią, albo ciekawie łypią ślipkami. Te trochę większe samodzielnie spacerują już po targu, często mając pod opieką młodsze rodzeństwo i wreszcie podlotki, które paradują pomiędzy straganami by się pokazać i zaprezentować. Uczymy się rozróżniać przedstawicieli poszczególnych plemion. Ich ozdoby i dekoracje, dla nas czasem bardzo zaskakujące są ich atrybutami.

Mimo zmęczenia ciekawość zwycięża i ani nam na myśl nie przyszło by zakończyć dzień po jednej rundzie wokół placu, zatem idziemy na kolejne kółko przez targ. Potem jeszcze wchodzimy w miasteczko, które w całości wykonane z gliny stanowi przepiękny przykład architektury glinianej. Nasz przewodnik zdradza nam tajemnice budowniczych i uczy rozróżniać poszczególne style. Czasami zapach jest nie do zniesienia, rynsztok płynący tu przez środek każdej ścieżki o tej godzinie w 30 stopniach nie może pachnieć, raczej wręcz przeciwnie.

Ludzie są nas bardzo ciekawi, przychodzą się przywitać, dzieciaki chętnie pozują do zdjęć, kobiety pozdrawiają nas ciekawie wyglądając z ram drzwi i okien.

Jednak dzień chyli się ku końcowi to i my powoli zmierzamy do auta i do hotelu. Jak dobrze wreszcie usiąść, za nami długi dzień. Kiedy tak czekamy w kolejce na wyjazd z miasteczka za wypakowanymi po niebo ciężarówkami, za osiołkami wracającymi z pustymi wozami do domów, za motorkami, które korzystając z okazji wpychają się w każdą wolną przestrzeń by jak najszybciej wydostać się z zakurzonej kolejki,  natychmiast przy oknie pojawia się pan z imbrykiem i nalewa nam herbaty: takiej lokalnej afrykańskiej z wielką pianką.

W hotelu czekają na nas przestronne pokoje i ciepła woda. A kolacja w bardzo nastrojowym ogrodzie, wśród kwiatów. Wcześniej udało się nam spotkać właścicielkę i chwilę z nią porozmawiać. I to na tarasie hotelu a właściwie na dachu z widokiem na Djenne i meczet. Historia jej życia godna scenariusza filmowego.

Pyszna kolacja i soki lokalnej roboty, nad nami rozgwieżdżone niebo, cykady i absolutna cisza.

Tak spełniają się marzenia!

Pojechali i napisali: