Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Mali, Burkina Faso, Benin 23.01-09.02.2016

Szanty na Nigrze!


27-01-2016

Dzisiaj wysypiamy się dłużej niż wczoraj. I tak nikt z nas nie doczekał do śniadania, bo wszyscy grasowaliśmy już wcześniej z aparatami. Hotel o tej porze dnia wygląda jeszcze inaczej niż wczoraj, poza tym korzystamy z kawałka niebieskiego nieba i białych chmurek.

Śniadanie na słodko, przyjdzie się nam z tym pogodzić, mocna kawa i dżemy własnej roboty. Głosy podzielone co do smaków i typowania najlepszych: powidła z tamaryndowca to mój faworyt, chociaż kwaśny smak aż skręca, Krzysztof woli gujawę, a Sławkowi smakuje mango. Posileni wpisujemy się do książki gości, trochę to przykre, że nie było tu ostatnio zbyt wielu gości, ostatni wpis to 28 grudnia 2015. Nie do pomyślenia, takie miejsce i takie pustki. Jednak sytuacja polityczna robi swoje. Wczoraj podczas spaceru po targu natknęliśmy się tylko na 3 turystów z USA i jednego samotnego pana, którego nie zagadywaliśmy. Szkoda żegnać się z takim miejscem, ale tyle jeszcze przed nami.

Zaczynamy od powrotu do Djenne, chcemy przekonać się na własne oczy, że dzisiaj będzie tam pusto i cicho. Trafiamy akurat na dzieciaki idące do szkoły. Potwierdzają się słowa przewodnika, który zapewniał nas, że wszystkie dzieci w Djenne maszerują do szkół.

Na samym placu rzeczywiście jest inaczej. Po straganach i przekupkach nie został ślad, za to mnóstwo śmieci wśród których rajcują sobie kozy. Kompletnie sobie nic nie robią z naszej obecności, zatem sesja owszem i będzie ale z kozami, jak się okazuje nie tylko, bo za chwilę pojawiają się dzieciaki, które chętnie pozują do zdjęć. Czasem mamy wrażenie że nawet za chętnie, bo chwilowo ciężko nam uchwycić w obiektywie sam meczet, a przecież jest największy, przez to że maluchy zapychają kadr swoimi główkami. Ale zarówno my jak i one mamy mnóstwo radości.

Wyjeżdżamy kawałek za miasto, spotykamy naszego przewodnika z wczoraj, zapewne pędzi do pracy. Miło się z nami wita i jedzie dalej, my za to maszerujemy na przełaj przez pola i łąki do stanowiska archeologicznego. Chcemy zobaczyć na własne oczy pozostałości miasta założonego tutaj i zamieszkiwanego na długo przed Chrystusem. Ku naszemu zdziwieniu mimo ważności tego miejsca nie ma tu specjalnych zabezpieczeń ani wielkich tablic informacyjnych. Skorupy liczące zapewne setki lat, kości ludzkie, fragmenty glinianych skarbców to wszystko tak sobie leży, wystaje z ziemi, każdy po tym stąpa i tego dotyka. Jakoś dziwnie nam z tym, ale oswajamy się z otoczeniem.

Po wizycie w wiosce wymarłej, czas na wioskę żywą, już wczoraj upatrzyłam sobie tę, która mi się spodobała. Ma typowe dla lokalnych plemion spichlerze, piękne zagrody, i cudny mały gliniany meczet. Wprawdzie nasz opiekun ma odmienne zdanie co do urody tego miejsca, stawiam na swoim. Idziemy na spacer pośród spichlerzy, jedna z rodzin wychodzi przed wejście do swojego obejścia, pozdrawia nas i pyta o stan w turystyce mając nadzieję, że wraca do normy. Od słowa do słowa udaje się nam wprosić najpierw na ich podwórko a potem do kuchni, a stamtąd już blisko do sypialni i tak zobaczyliśmy całe obejście.

Panie jeszcze długo odprowadzają nas wzrokiem, jedna z nich otrzyma wielki karton z ubrankami dla dzieciaków, dumnie nieść go będzie na głowie dla swojej rodziny. Z pewnością tam się bardzo przyda: jeden ojciec, dwie matki i żony jednocześnie i 12 dzieciaków.

Przy naszym samochodzie czeka już na nas zgraja dzieciaków, my jednak jeszcze zaglądamy na drugą stronę wsi by podejść bardzo blisko meczetu. Dzięki uprzejmości miejscowych zostaniemy wpuszczeni nawet do środka. Mamy namiastkę tego jak może wyglądać meczet w Djenne.

Przebijamy się przez tłum dzieci i dorosłych, rozdajemy gumki, lizaki, cukierki i długopisy i jedziemy dalej. Kolejny postój to Mopti. Zaczynamy od posiłku: obiad i pyszna ryba z Nigru. Zajadamy, robimy małe zakupu pamiątkowe, potem woda i czas na rejs po Nigrze.

Mamy łódź tylko dla nas, konkurencji w postaci innych turystów żadnej. Dzięki temu wpływamy sobie do zakola w porcie, gdzie z pokładu naszej łodzi możemy dokładnie przyjrzeć się całemu ruchowi przeładunkowemu.

Płyniemy dalej, zatrzymamy się w dwóch wioskach. Pierwsza z nich robi na nas wielkie wrażenie, to typowa wioska nomadów, plemię Bazo, które zajmuje się rybołówstwem akurat tutaj znalazło dobre miejsce na założenie swojej osady. Widzimy jak sklecone są chatki, na czterech patykach rozpięte duże płachty folii i plastiku, trochę siana. Gotuje się tutaj na pseudo paleniskach przed wejściem do domu. Teraz napotykamy popołudniową kąpiel, dzieciaki w mydlinach siedzą w wielkiej misce mają kolana pod samą brodą. Nasi panowie przymierzają się do ubijania zboża, mnóstwo zdjęć. Na brzegu trwa praca, połów kolektywny, wyciąganie sieci, strzepywanie rybek z sieci.

Nikt nas nie przegania, nikt nam nie przeszkadza, możemy szaleć fotograficznie i jesteśmy jeszcze mile pozdrawiani przez miejscowych. Wielu z nich podobnie jak my im, oni nam, chce zrobić zdjęcia, blondynki jak zwykle w cenie, ładnie się im komponujemy z ich wymyślnymi czarnymi fryzurami.

Czas na drugą wioskę, tym razem dla porównania już stacjonarną. Jest także co oglądać, w środku wioski stoi piękny gliniany meczet, a wokół wraz z nami gromadzi się coraz więcej i więcej gapiów, dominują oczywiście dzieciaki, które ciekawskie wpychają sie nam w obiektyw by za chwilę ze śmiechem chcieć się zobaczyć na wyświetlaczach naszych aparatów.

Czas na nas, Niger zaraz utonie w ciemnościach, jeszcze godzina i będzie zachód słońca.

Docieramy do brzegu już po ciemku, wsiadamy do autka i jedziemy do hotelu. Biegiem kąpiel i mycie włosów, jutro wybywamy do Krainy Dogonów i warunki się nam z hotelowych zmienią na hostelowe.

Potem jeszcze pyszna kolacja, ryba po raz drugi i naleśniki. Żyć nie umierać.

Pojechali i napisali: