Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Mali, Burkina Faso, Benin 23.01-09.02.2016

Afrykańska Liga Kobiet


02-02-2016

Wstajemy leniwie, wybieramy się na śniadanie. Tu już czekają w bramie nasi mali znajomi z wczoraj. Zdejmujemy z bagażnika kartony z zabawkami i wybieram dla dzieciaków po zabawce. Są zachwyceni. Gitarka z muzyczką i żółwik do pływania cieszą się największym uznaniem. Potem znajduję jeszcze kilka ubranek dla dzieci. Ubieramy golaski a dziewczynki same sobie wybierają bluzeczki w księżniczki i kwiatki. Mamy nowego lokalnego przewodnika bo sam francuski okazuje się tu niewystarczający i jedziemy do wiosek tatasomba. Charakterystyczne budowle bardzo odbiegają od dotychczasowych wiosek. Jednak wcale nie mamy dobrego wrażenia po spotkaniu z miejscowymi. Krzyczą na nas, trwają głośne dyskusje nad tym czy nam wolno robić zdjęcia czy nie…  Poznajemy tajniki zbierania miodu, zaglądamy do spichlerzy. Możemy tez wejść na dach jednego z domów. Potem jeszcze pod wielkim mangowcem widzimy na czym polega produkcja węgla drzewnego. Żmudna praca i niestety wiążąca się z wycinką drzew. Oby sadzono nowe na ich miejsce. Kiedy mamy już szczerze dość atmosfery i naszego nudnego przewodnika przejeżdżamy samochodem w Inne miejsce. Tu sami wybieramy sobie domostwo i okazuje się, że to był świetny pomysł. Ludzie ś zupełnie inni, uśmiechają się do nas, machają na przywitanie. Pokazują nam wszystkie swoje pomieszczenia. Obok też dostajemy pozwolenie na zwiedzanie. Jesteśmy bardzo wdzięczni za taką serdeczność, wyjmujemy rzeczy które nam został y. Ludzie są bardzo ucieszeni dziękują kłaniając się wpół aż czujemy się zażenowani.

To zdecydowanie poprawia nasze mniemanie o Beninie. Przed powrotem do hostelu zaglądamy jeszcze do pobliskiego baru, dodajemy, że jednego z wielu barów, które mimo przedpołudniowej pory są już pełne. Panowie, bo kobietom wstęp wzbroniony, bawią się na całego w tym czasie kiedy ich kobiety noszą wodę, pielą ogródki, wychowują dzieci…

Mamy swoja teorię dlaczego to wygląda jak wygląda. Przegadamy to przy bardzo smacznym obiedzie. Na popołudniową część zwiedzania zamieniamy się przewodnikami, teraz dołącza do nas sama Josephine. Od razu jest lepiej. Najpierw zaglądamy do świetlicy gdzie akurat panie maja swoje zebranie. Jest ich tu 140, zajmują się różnymi rzeczami: suszą mango, przesiewają ryż, hodują orzeszki shea i robią z niego masło. Panuje tu świetna atmosfera, panie choć nie mają łatwo w domach – tego dowiadujemy się później od Josephine są regularnie bite, wykorzystywane, zostają same z dziećmi – tu tańczą, bawią się, zostają nam przedstawione z imienia i przybliżona zostaje nam ich funkcja jaką pełnią w stowarzyszeniu.

Bardzo się nam tu podoba, Krzyś wskakuje na parkiet, panie cieszą się podziwiając wesołe podrygi. Jesteśmy zbudowani, śmiało można porównać tę organizację z naszą rodzimą Ligą Kobiet Sukcesu. Te panie tu odniosły wielki sukces, przekonały siebie, że warto działać w grupie, każdy problem podzielony na kilkadziesiąt głów, które rozumieją go jak nikt inny staje się mniejszy. Kolejny sukces to to że te dzielne dziewczyny przeciwstawiły się konserwatywnym przyzwyczajeniom panów, którzy mieli dużo przeciwko ich organizacji. Brawo Jospehine, brawo Dziewczyny! Postanawiamy pomóc im i zorganizujemy zbiórkę rzeczy dla dzieciaków, dla pań, przyborów szkolnych.

Wyjeżdżamy z bardzo pozytywnymi wrażeniami. Wcześniej widzieliśmy szkołę, zrobiła na nas równie dobre wrażenie. Teraz przed nami wizyta u miejscowego mędrca, znawcy voodoo i magicznych praktyk. Większość mieszkańców Beninu to animiści, których domy wypełnione są amuletami, fetyszami i wieloma świętymi przyborami. Dom wygląda nader dziwnie pełno tu muszelek, drewnianych kijków, czapek, naszyjników. Jednak nie to budzi nasze zdziwienie, poznajemy samego pana. Postaram się o jak najbardziej delikatny opis mędrca wioskowego: na oko 100 lat, w rzeczywistości pewnie zaniedbany Sześćdziesięciolatek, bezzębny, brudny i niedomyty, z pewnością nieświeży, strój w równie opłakanym stanie co właściciel, wielkie dziury na nogawkach, odpadające płachty materiału… Nie do wiary. A kiedy do tego dodamy rządek siedzących tutaj petentów, którzy trzymają w dłoniach kurczaki gotowe do złożenia z nich ofiary, woda święta, wprawdzie są to sami panowie ale w różnym wieku i oni z pewnością wierzą w moc ichniejszego starca.

My nie dajemy się przekonać tutejszym praktykom, nic nie wydaje się nam tu wiarygodne i nie możemy się nadziwić, że ktoś może tu przychodzić po pomoc i wierzyć, że ją otrzyma.

   Jesteśmy zmęczeni, wracamy do hotelu na kawę i zimne piwo, a potem jedziemy jeszcze raz by na żywo zobaczyć jak wygląda produkcja masła shea. Nie jest to takie proste. Niestety nie robimy tu żadnych zakupów ponieważ panie produkują tylko żywe masło, bez żadnych zapachów, dodatków barwników. Szkoda chętnie byśmy je wsparli bo ciężko pracują.

Czas na krótki odpoczynek i idziemy na kolację, nasza żywiołowa Jospehina zaplanowała na dzisiaj tańce i występy. O tyle ciekawe, że my zasiadamy w pierwszym rzędzie, całe zamieszanie tylko dla nas bo nie ma tu innych turystów.

Z nami na krzesłach i na oparciach siedzą nasi mali przyjaciele. Poza tym kilka dziewczyn ustawia się wokół Gosi, która ma długie blond włosy: idealny materiał na splecenie maleńkich warkoczyków.

I jak tu nie kochać Afryki!

Pojechali i napisali: