Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Mali, Burkina Faso, Benin 23.01-09.02.2016

U Niemca w Beninie


03-02-2016

Śniadanie pożegnalne u Josephine, ruszamy do Parku Narodowego najlepszego w Afryce Zachodniej, spodziewamy się co najmniej wielkiej piątki. Najpierw jednak czułe pożegnanie z właścicielką hotelu i jej przyjaciółmi. Dostajemy w prezencie po butelce soku z baobabu miejscowej produkcji dzielnych kobiet.

Po drodze zatrzymujemy się w jednej z wiosek wskazanej nam i polecanej przez Amerykanina, który pracował tutaj przez dwa lata. Miał być targ ale nie o tej porze. My jednak znajdujemy bardzo ciekawą szkołę i dzieciaki, które bawią się na boisku i ćwiczą oraz śpiewają na drugim placu zabaw.

Docieramy do naszego nowego hotelu na dwie noce przed czasem. Pan właściciel Niemiec wydaje się być bardzo zaskoczony, że już jesteśmy, nie spodziewał się nas tak szybko.

Niemniej jednak rozsiadamy się w lobby, bagaże składamy w jednym pokoju. Czekamy na jedzenie. Z kuchni dobiega już bardzo smaczny zapach czosnku i cebulki. Za chwilę jedzenie jest gotowe. Posileni ruszamy do parku. Po drodze stajemy przy polu bawełny. Chłopcy, którzy pracują przy jej ubijaniu i ważeniu witają nas serdecznie, pozują do zdjęć.

Robimy zdjęcia.

Za bramą już park, zmieniamy miejsca z auta na miejsca na dachu naszego auta, żeby było nam wygodnie mamy nawet materac.

Czego szukamy? Wszystkiego, zachłannie ściskamy aparaty w dłoniach i wypatrujemy pierwszych zwierzaków. Nasz kierowca, któremu na pewno jeszcze poświęcę przynajmniej na koniec kilka słów podsumowania pędzi jak szalony. Niestety efekty zbieramy my, już jesteśmy cali rudzi i zakurzeni i to jak. Wszystko łącznie z aparatami i naszą skórą. Wyglądamy jak grupa partyzantów.

Zwierzaków jak na lekarstwo, powinny być i bawoły i słonie i te nawet przy tej prędkości powinniśmy zobaczyć.

Jednak dopiero jak dotrzemy do poidła to uda się nam po wyjściu z samochodu zobaczyć wielkiego pawiana, potem stado hipopotamów, wiele antylop przy wodzie, są i małpy. Oczywiście nie brakuje tu także ptactwa wodnego. Robimy zdjęcia i przysiadamy na ławeczkach. Nadjeżdża inna grupa, Francuzi, są w parku na safari już od 7 i udało się im zobaczyć i lwy i bawoły i słonie, czyli nadzieja jest. Póki co jednak wracamy do naszego hotelu. Tak naprawdę to jesteśmy świadkami kompletnego załamania się biznesu, który pewnie jeszcze do niedawna prosperował pełną parą. Trudna sytuacja w Mali, Burkinie czyli sąsiadujących krajach doprowadziła do znacznego ograniczenia turystów, miejscowi tu raczej mieszkać nie będą. Zatem Alfred bo tak nazywa się właściciel został nagle pozbawiony Klientów a co za tym idzie zarobku. Mieszka tu sam bo najbliższa rodzina została w stolicy. Nie opanował mimo 30 lat, które już spędził w Beninie lokalnego języka. Nie ułożył sobie także relacji z miejscowymi. A to niedobrze. Czyli efekt jest taki, że jest wszystkim w jednej osobie. Gotuje i to smacznie, sprząta pokoje, wydaje jedzenie, obsługuje nas przy stole. Wydaje się nam, że jego dni jako właściciela tego hotelu są policzone. A szkoda, bo łatwo jest nam sobie wyobrazić, że jeszcze do niedawna małe domki, basen i restauracja musiały cieszyć się dużym wzięciem. Musimy się wykąpać, bo nie można nas rozpoznać, gruba warstwa pyłu wdarła się wszędzie. Już jutro z pewnością materac na dachu nie będzie aż tak bardzo oblegany.

Kolacja w istnie europejskim stylu: ziemniaki z wody, wołowina z żurawiną i chrzanem. Bardzo smacznie, siedzimy jeszcze chwilę i rozchodzimy się do pokoi na odpoczynek.

Pojechali i napisali: