Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Mali, Burkina Faso, Benin 23.01-09.02.2016

U wodza wioski


08-02-2016

Rano pobudka, kolejny długi dzień z przejazdem, najpierw jednak mamy w planach lokalną wioskę, której nie udało się nam zobaczyć wczoraj. My jesteśmy na czas, brakuje jednak naszego kierowcy. Obiecałam, że kiedyś opiszę naszego Lassiego. Otóż niegdyś zawodowy kierowca pracujący z turystami na co dzień. Ostatnie lata i bardzo trudna sytuacja w Mali spowodowała, że turystyka umarła. Teraz Lassi łapie się każdej fuchy. My jednak mamy obawy co do jego wzroku oraz koncentracji. Poza tym jest osobą, która nie potrafi pisać ani czytać jak większość osób w jego wieku, a ma 63 lata w Afryce. Czyli schemat jazdy samochodem wygląda tak: Lassie prowadzi, do tego rubasznie się śmieje i pohukuje od czasu do czasu, mówi kilka słów po francusku, na co dzień w języku Bambara, stara się także z małym powodzeniem nauczyć kilku słów po polsku: hopka, cześć, tak  tak. Jest sympatyczny choć trochę „dziki”. Jego oczami jest Ibrahim nasz przewodnik i opiekun, który siedzi w ostatniej ławce w samochodzie i ostrzega przed hopkami, zakrętami, pieszymi, itd. Wskazuje też kierunek naszej trasy, pilotuje, wynajduje hotele. To nie koniec. Mamy jeszcze Sławka, który znalazł idealne rozwiązanie dla Lassiego po tym jak wielokrotnie z całym impetem wjeżdżał na hopki a my zbieraliśmy się po każdym takim skoku znowu do kupy, teraz przed hopką Sławek delikatnie uderza palcami w deskę rozdzielczą a Lassie wyłapuje ten ruch i zwalnia. Czyli w skrócie mamy kierowcę i 3 dodatkowe osoby zaangażowane w drogę. A kilometrów będzie 3800 do przejechania, to wyzwanie.

I wracając do tego poranka kierowcy nie ma. Wiadomo, że przed pół godziny pojechał by kupić olej, którego nam ubywa bo zgubiliśmy jakąś uszczelkę w parku podczas safari i teraz musimy go codziennie dolewać. Czas minął kierowcy nie ma. Nasz przewodnik nie wie dokąd pojechał i dlaczego go jeszcze nie ma. Siada na motor i jedzie go szukać, w sklepie na stacji benzynowej pani potwierdza że był tu niedawno wielki człowiek i kupował olej. Mamy trop ale tak szybko jak go znaleźliśmy tak samo szybko go tracimy, bo nigdzie nie widać kierowcy. On sam niemały do tego wielkie auto cudów nie ma. Zatem czekamy, a czas płynie, miły chłodny poranek zaczyna zamieniać się bardzo szybko w nieznośny upał, żadnego wiatru…

Kolejne telefony, poszukiwania, czarne myśli. Zapadł się pod ziemią, telefonu nie odbiera. Zaczynamy snuć różne podejrzenia.

Kiedy po godzinie Lassi wjedzie na parking przed hotelem i ze swoim rozbrajającym uśmiechem zacznie jakby nigdy nic pakować nasze walizki w swoim żółwim tempie na dach naszego auta nie mamy pomysłu nawet na dobry komentarz. A gdzie jeszcze przebranie się, umycie i jego bagaże.

Mamy dość - oczekujemy wyjaśnień i przeprosin. Przychodzi mu to bardzo ciężko, bo niby dlaczego skoro jest aż kierowcą. A jeszcze chcę by wreszcie umył szyby i uprzątnął środek. Pannie się w głowie przewraca – tak odebrałam Jego cichy komentarz do sprawy. Nie jest łatwo.

Wreszcie skompletowani i zapakowani jedziemy do jednej z lokalnych wiosek plemienia Lobi. Tu podejmuje nasz szef wioski, któremu wierzymy na słowo, że nim jest. Może maniery niestety nie należące do przykładnych zdradzają rzeczywiście jego poważanie w wiosce, ubiór raczej nie. Koszulka na ramiączkach z niejedną wielką dziurą na okrągłym brzuszku, siad na krzesełku w pozycji bardzo leniwej i ani śladu zainteresowania nami. Dziwne to kiedy wódz wioski siedzi okrakiem, a my stoimy wokół niego. Cóż wódz jest jeden. Poznajemy kilka z jego 5 żon i kilkoro z gromadki 18 dzieci.

Dom za to robi  wrażenie: wybudowany z cegły jest bardzo przestronny i rozłożysty. Oglądamy poszczególne pomieszczenia. Dzieciaki pojawiają się i znikają, kobiety także. Wszędzie ich pełno.

Przechodzimy do jeszcze jednego domu a potem już w drogę. Musimy dotrzeć do Sikasso, wcześniej jednak pokonać granicę, a różnie już z nimi bywało.

Oczywiście nie rezygnujemy z naszych postojów na kawę, które już na dobre wpisały się w codzienność.

Pojechali i napisali: