Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Sri Lanka Sylwester 28.12.2015-10.01.2016

Kataragama i safari: w poszukiwaniu lampartów


02-01-2016

Dziś wizyta w jednym z najważniejszych kompleksów świątynnych na  Sri Lance - Kataragamie. Miejsce to łączy wiernych hinduizmu, buddyzmu i muzułmanów. Przechodząc nad rzeką Menik dojrzeliśmy rodziny obmywające się przed wejściem do świątyni. Następnie można było wziąć udział w różnego rodzaju rytuałach: rozbijanie podpalonego kokosa, by nasze życzenia się spełniły, podpalanie kadzideł, a co najważniejsze, składanie ofiar  Bogom. Nasz przedstawiciel – Andrzej również rzucił kokosem, wypowiadając nasze i swoje życzenia. Nisza próbował nas namówić na trzykrotne obchodzenie słonia,  by spełniły się kolejne nasze życzenia, ale na to się nikt nie zdecydował. Przeszliśmy w procesji przy świątyni hinduistycznej i dagobie buddyjskiej, złożyliśmy kwiaty jaśminu w ofierze buddzie, a następnie obeszliśmy kompleks, by odwiedzić również zlokalizowanych tam meczet. W drodze powrotnej wszyscy młodzi i przystojni Lankijczycy zagadywali Olę. Stwierdziliśmy, że na pewno spełnia się jedno z życzeń, które sobie pomyślała. Ona jednak zaprzeczyła, jakoby coś takiego sobie pomyślała.

Ruszyliśmy w kierunku hotelu, po drodze kupując soczyste mango i kolejną odmianę bananów. Tam krótka siesta przed popołudniowym safari.

O 14:00 wyruszyliśmy jeepem w kierunku Parku Narodowego Yala.  Zamierzenia były wielkie: zobaczyć stado słoni, wargacza, co najmniej 10 gatunków ptaków, a co najważniejsze lamparta. Gdy dojechaliśmy do głównej bramy wjazdowej, okazało się, że przed nami stoi jeszcze jakieś 70 samochodów, a za nami kolejne 30.Wszyscy jechali przez dłuższy czas jeden za drugim,  więc gdy pierwsze auto wypatrzyło jakieś zwierzę, trzydzieste czy czterdzieste nie zdążyło tam dojechać, gdyż robił się ogromny korek i zwierzę czy stado zdążyło zniknąć. Bardziej cwani kierowcy przepychali się bokiem wyprzedzający tych stojących grzecznie w kolejce, co tworzyło jeszcze większy chaos. Rekordowo długi korek powstał po około 20 minutach jazdy, kiedy to pierwsze auto miało zauważyć lamparta. Czekaliśmy dobre 45 minut w pełnym słońcu, by cudem dojechać do miejsca, gdzie miał być widziany lampart. Kierowca i przewodnik pokazywali nam dwa drzewa 800 metrów od nas, pod którymi miał ten osobnik siedzieć. Niestety nasze zoomy ,a tym bardziej nasze oczy nie wypatrzyły absolutnie nic. Jednocześnie auta z przodu nie zamierzały ruszyć się dalej, ponieważ wszyscy mieli nadzieję, że niezidentyfikowany punkt zwany lampartem się ruszy. Na szczęście sytuacja ta raczej wywoływała w naszym jeepie śmiech, niż wściekłość, dzięki czemu w końcu udało nam się przemieścić dalej w poszukiwaniu kolejnych zwierząt. Widzieliśmy dławigady indyjskie, dzioborożce, laryksy, jelenie aksis, dzikie świnie, orły, czaple, ibisy czarnodziobe, pszczołojady,  a najwięcej bawołów wodnych zażywających kąpieli błotnej oraz pawi. Pod koniec safari udało nam się trafić na rodzinę słoni indyjskich przechodzącą przez naszą drogę, co nam zdecydowanie poprawiło humory. Przed samym wyjazdem z parku podobno widziano wargacza, ale nam nie udało się go wypatrzyć. Pozostaje nam czekać na kolejne safari. Może wtedy będziemy mieli więcej szczęścia.

Po intensywnych poszukiwaniach dzikich zwierząt nadszedł czas na długo wyczekiwany posiłek. Cała gama nowych dań. Andrzej jak zwykle testował jako pierwszy curry, my natomiast zaczęłyśmy od zupy szparagowej. Na drugie danie wiele możliwości: tych mniej i bardziej lankijskich. Ciekawostką było purre z ziemniaków w rumie, a największym rarytasem banany w cieście smażone na pełnym tłuszczu. Nie mogę pominąć deseru, który odkrył nasz rodzynek i został nazwany lankijską ambrozją: jogurt z mleka bawolego z dodatkiem syropu z cukru palmowego. Pycha! Czas na odpoczynek i przygotowanie do długiej trasy jutro. Pozdrawiamy!

Pojechali i napisali: