Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Floryda 19.07-08.08.2016

Witaj Ameryko!


19-07-2016

Wakacje czas zacząć. Pakuję nasze walizki odkładając niepotrzebne rzeczy, to mój patent. Najpierw wyjmuję wszystkie potrzebne rzeczy, robię to najczęściej na kilka dni przed odlotem i tylko kiedy lecimy cała rodziną. Potem codziennie redukuję kupki z rzeczami odejmując te zbędne, z pozostałych robię zestawy na każdy dzień i w ten sposób zazwyczaj nie wozimy zbędnych rzeczy. Oczywiście muszę jeszcze przemycić zabawki, sprzęt do nurkowania, akcesoria do zabaw w basenie, dobrze, że mam duże walizki.

Ruszamy z Warszawy, i to jest pewna niedogodność tym razem, bo Poznań nas rozpieścił wygodnymi połączeniami do Orlando z krótką przesiadką we Frankfurcie, ale tym razem padło na Miami bo nigdy nas nie było na południu Florydy. Cóż jazda nocą kiedy snu było mało nie należy do komfortowych ale dzielimy trasę na pół i o czasie jesteśmy na miejscu. Dzieciaki pospały w samochodzie i są teraz jak nowonarodzone, my zamierzamy odespać w samolocie.

Odprawa szybko i zgrabnie, na lotnisku już duży ruch. Samolot ma małe opóźnienie, ale nie na tyle znaczące by martwić się o nasz kolejny samolot do USA.

W Wiedniu bo tak lecimy czasu akurat tyle, by zmienić bramki i szykujemy się do długiego bo trwającego prawie 12 godzin lotu do Miami. Kontrola paszportowa, najpierw jedna, potem druga, wizy i wreszcie rozsiadamy się w samolocie. Musimy wypakować trochę książek, zabawek nawet gier podróżnych i obowiązkowo przekąsek. Te ostatnie okazały się wręcz potrzebne, bo dwa skromne posiłki zaplanowane dla nas przez linie byłyby z pewnością zbyt ograniczonym posiłkiem na cały długi lot.

Lot mija nam bardzo szybko, podsypiamy trochę oglądamy filmy, gramy, czytamy i przepiękne słońce wita nas w USA. Kapitan zapowiada 34 stopnie, bezchmurne niebo czyli warunki idealne by zaczynać rodzinne wakacje.

Na lotnisku same miłe niespodzianki. Najpierw brak kolejki do odprawy. A gdzie te niekończące się ogonki, dyskusje, poganianie, pouczanie, zakaz robienia zdjęć i wszystko co najgorsze a pamiętam to dobrze z wielu wcześniejszych wypraw do USA, także z dziećmi. Żadnej taryfy ulgowej. Aż upewniamy się u urzędnika, że to na pewno nasze okienko, nie ma żadnej kolejki. Pan w budce nadzwyczaj miły, żuje gumę, uśmiecha się nawet, bardzo oszczędny w słowach, żadnych pytań standardowo zadawanych przez takowych jegomości szczególnie w Ameryce. Najpierw ja dostaję pieczątkę potem dzieciaki a na koniec Maciej. Taśma bagażowa i tu też kolejne zaskoczenie, bagaże są, szybko i sprawnie wyłożone wraz z bagażem niewymiarowym bo nadawaliśmy foteliki dla dzieciaków. Ruszamy do wypożyczalni samochodów. Droga daleka, bo trzeba nawet przejechać lokalną kolejką do innego terminalu, ale na miejscu obsługa ekspresowa.

Wybieramy spośród wielu aut mazdę 3 ale okazuje się, że jej bagażnik tym razem nie pomieści naszych bagaży. A jedną walizkę chcielibyśmy na stałe mieć w samochodzie w bagażniku a nie na tylnym siedzeniu pomiędzy dzieciakami. Zatem zmiana auta, pani w  okienku na prośbę o większe auto tylko kiwa głową i tyle. Że co, że jak? Mam iść i sobie wybrać i już. Żadnych dopłat, żadnych kwitków, zbędnych formalności. Oczywiście takie auto to inna wyższa cena, ale jak widać w Stanach wszystko jest możliwe. Czyli pada na Hyundaya i zapakowani ruszamy z lotniska do naszego hotelu. Najpierw rozglądałam się za hotelami blisko lotniska, ale bywalcy odwiedli mnie od tego pomysłu mówiąc, że jak Miami to tylko South Beach, bo blisko wody, bo parkingi szalenie drogie i nieopłacalne dojazdy spoza,   bo miasto zakorkowane i tak ruszamy teraz na miejsce. Dojazd nie zajmuje nam zbyt wiele czasu. Szybko docieramy na miejsce. Nasz hotele to jeden z zabytkowych budynków starego Miami, w stylu art. Deco, ma przestronne pokoje, niestety bez widoku, ale morze czuć z daleka. Nasze dzieciaki nieprzytomne, 6 godzin zmiany czasu daje znać o sobie. Zatem padają w butach na łóżko i chcą spać dalej. Ale my w trosce o normalną noc wyciągamy je jeszcze na plażę.

Przezornie pakuję stroje w mały plecaczek i idziemy. Jak tylko wejdziemy za bramki nadciąga burza taka prawdziwa letnia ulewa. Znika tęcza rozpięta po horyzont nad oceanem, widać pojedyncze błyski, z dala słychać grzmoty i zaczyna padać. Najpierw wielkie pojedyncze krople a za chwilę leje już jak z cebra. Chowamy się pod daszkiem jednej z tutejszych restauracji. Za chwilę deszcz ustaje a my wracamy na plażę. Jest pusto i cudnie. Woda nieprzyzwoicie ciepła, pewnie ma około 29 stopni. Oczywiście stroje jak najbardziej wskazane. Wszyscy lądujemy w wodze. Kąpiel o zachodzie słońca za nami.

Do pokoju i zapadamy natychmiast w błogi sen.

Witaj Ameryko!

Pojechali i napisali:

PFR