Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Wenezuela 29.10-13.11.2016

Już nad Orinoko


02-11-2016

Orinoko, to plan na dzisiaj. Najpierw śniadanie, bardzo smaczne, zróżnicowane, pożywne. Bagaże, oddajemy klucze i dalej w drogę. Mamy nowy autobus, czarny dla odmiany. Zajmujemy miejsca i jedziemy do delty rzeki Orinoko. Przed nami około dwóch godzin drogi. Szukamy jeszcze brakujących kosmetyków dla Sławka co nie jest łatwe, dopiero w chińskim sklepie udaje się nam kupić brakujące rzeczy. A my po drodze obserwujemy jak wygląda miasto, o spacerach tutaj raczej nie ma mowy. Nikt tu nie spaceruje, gdzieniegdzie tylko pojawiają się chodniki, ludzi niezbyt wiele, za to widzimy długaśne kolejki po jedzenie. Stare auta, rozklekotane, stare amerykańskie krążowniki szos. A potem już całkiem dobra asfaltowa trasa. Najpierw pojawiają się nasadzane lasy, potem duże hodowle bydła. Wacek dba o muzykę, wreszcie udało się nam sparować sprzęt z samochodem.

I tak docieramy do rzeki. Tu czeka na nas już znowu łódka, nie obędzie się bez pływania i dzisiaj. Najpierw jednak zabieramy nasze bagaże, chętnie zostawilibyśmy je gdzieś na jedną noc zabierając tylko małe podręczne torby, ale niestety nie ma bezpiecznego rozwiązania, zatem połowę łodzi zajmują walizki, potem my i ruszamy pełną parą. Póki co rzeka bardzo szeroka, ale już na brzegach widać pojedyncze domki na palach, sporo zieleni, maluchy kapiące się w rzece, powiewające na sznurach pranie.

Pojedyncze szczekające psy, a nawet świnki. Nasze obozowisko dzisiaj mieści się nad samą rzeką. Domki kryte liśćmi palmy, moskitiery, wszystko co trzeba, na powitanie dwie papugi macaw i trzy grubiutki pieski. Lunch bardzo smaczny, najpierw zupa minestrone, staje się dla nas jasne dlaczego, kiedy z łódki, która dopiero co przypłynęła wysiadają Włosi. I ryba bo nie wypada nad rzeką nie jeść ryby.

Chwila na sjestę i ruszamy na wycieczkę po Delcie. W łodzi wypatrujemy ptaków, zwierząt i różnych innych stworów. Rzeczywiście mijamy po kolei małpy, wysoko w koronie drzew odkrywamy czepiaki, w gęstych krzakach usiłujemy wypatrzeć hoacyny. Mało tego, nawet staramy się je wykurzyć z ich gniazd ku obruszeniu Mirka ale i to nie udaje się nam zbyt dobrze. Na szczęście tuż przed zachodem słońca, ptaki same wyjdą na zewnątrz i będziemy mogli obejrzeć je z bliska. Mamy też kakaowiec wodny i jego owoce, są papugi, mnóstwo papug. Przelatują nad naszymi głowami zawsze w parach skrzecząc bardzo głośno. Tukan, dwa tukany, jakie piękne, te niestety uwielbiają siedzieć na czubku drzew.

 Zaglądamy także do jednej rodziny mieszkającej tuż nad rzeką. To jak oni tu żyją przechodzi nasze wyobrażenia. Skromna wiata na palach, dach, dwie ściany na czas pory deszczowej, hamaki a na ścianach plecaki, torby, pojedyncze ubrania, cały dobytek. Na zewnątrz palenisko z trzech kamieni, okopcone trzy garnki, plastikowe naczynka do jedzenia. Mama i 6 dzieci, nie jesteśmy w stanie dowiedzieć  się które są tej a które innej mamy. Indianie porozumiewają się w swoim języku, którego niestety nikt z nas nie zna. Dobijamy targu kupując kilka misternie wyplatanych koszy i miseczek, przekazujemy przywiezione ze sobą rzeczy dla wioski, ubrania dla dzieci i dorosłych i wracamy. Na sam koniec Paweł zakupuje maczetę, teraz będziemy się zastanawiać jak ją przewieźć.

Robi się powoli coraz ciszej i spokojniej, przepływamy na krzyżówkę, gdzie dwie rzeki zlewają się razem. Tu zachód słońca, dzisiaj akurat mało efektowny bo za chmurami, ale za to mamy małpę z bliska i delfiny rzeczne. Przepływają tuż obok nas wynurzając się odsłaniając grzbiety.

Słońce zachodzi a dżungla zaczyna żyć, coraz więcej ptaków. Kiedy dopłyniemy do lodży przekonamy się także że coraz więcej owadów. Obłażą nas, włażą do ucha, małe czarne żuczki obsiadają nas nie bacząc na wszelkie odstraszacze. Przyjdzie się nam z nimi pogodzić przy szklaneczce Cuba Libre i lemoniady. Kolacja nad rzeką, która zmieniła bieg i wraca oraz podniosła się o dobre kilka centymetrów. Teraz widzimy jaką moc ma ocean.

Pojechali i napisali: