Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Wenezuela 29.10-13.11.2016

Na safari w Wenezueli


05-11-2016

Czas na pożegnanie z Meridą, a szkoda bo wreszcie odpuchły nam troche nasze nogi, złapaliśmy oddech, zapomnieliśmy o repelentach. Ale przed nami obietnica safari w Wenezueli czyli wielkie równiny Los Llanos.

Póki co jednak pobudka, dobre śniadanie z mocną czarną kawą, pogadanka o Wenezueli i życiu tutaj w oczach Europejki i ruszamy. Autobus na czas, my jak zawsze punktualni wyjeżdżamy z Meridy. Bez korków bo dzisiaj sobota, ruch mały, szybko znajdujemy się na trasie wylotowej z miasta. Jedziemy przez góry, piękne widoki na doliny obsadzone różnymi plantacjami, zadbane małe domostwa na tyle, że niektórym z nas wydaje się, jakoby teren ten był bardziej zamożny niż dotychczasowe stany Wenezueli. Chyba wszystkim nam się przysnęło i kiedy autobus zatrzymuje się na postój jesteśmy bardzo zdziwieni wysiadając w gęstej mgle, i kuląc się z zimna. Dotarliśmy na najwyższą na naszej dzisiejszej trasie przełęcz, a tutaj podobnie jak wczoraj na 3400 metrów dość chłodno, by nie powiedzieć wręcz bardzo zimno. Rozgrzewamy się zamawiając gorącą kawę, toaleta i wtuleni w siedzenia znowu zagłębiamy się w lekturze albo we śnie. Droga się nam ciągnie, wiedzieliśmy wprawdzie, że przed nami 6 albo nawet 7 godzin drogi, ale jakoś zawsze łudzimy się nienaturalnie, że może będzie mniej. Niestety dzisiaj będzie więcej.

Poza długą drogą, górami, śpiącymi policjantami mamy jeszcze liczne kontrole policyjne. Czasami udaje się nam i jesteśmy odmachani i możemy pędzić dalej, ale czasami niestety trwa to trochę dłużej bo panowie wchodzą do autobusu i ciekawie przeglądają każdy paszport z osobna, sprawdzając nasze zdjęcia i pieczątki wjazdowe. Czasem dziwią się, że mamy te same daty. Cóż tak się jakoś złożyło…

Kolejne krótkie postoje na kawę i toaletę. Ostatni z nich na koktajl Rafała, mamy lokalny trunek, mandarynki, limonki, lód i pepsi. Smakuje wybornie i choć trochę osładza długą drogę.

Wreszcie mocno spóźnieni docieramy na miejsce. Brama wjazdowa jest zapowiedzią tego co nas czeka dzisiaj i jutro. Los Llanos to wielkie równiny, które teraz w porze deszczowej zamieniły się w wielkie rozlewiska wody. Jest rzeczywiście wszędzie mokro. I choć od grudnia zaczyna się pora sucha, a teraz już w ogóle nie pada to widać sporo wody. Co za tym idzie mnóstwo zieleni i bardzo dużo ptaków i zwierząt. Już  z okien autobusu udaje się nam wypatrzeć bardzo dużo kajmanów, potem pojawiają się kapibary, na małych łachach piachu zbierają się żółwie. Mamy Mirka, który podekscytowany wypatruje kolejne gatunki ptaków, a ma być ich tutaj około 300.

Zapowiada się bardzo owocne safari. Na miejscu najpierw mocno opóźniony lunch, potem szybko pojawiamy się w pokojach by ekspresowo przygotować się do wyjścia na spacer o zachodzie słońca. Nie trzeba oddalić się zbytnio od hotelu by wypatrzeć dziesiątki ptaków i zwierząt. Mamy ich naprawdę dużo. Spacerujemy widząc jak łatwo tu natknąć się na kajmany,  kapibary, które przebiegają nam wprost drogę, na pobliskich mokradłach mnóstwo ptaków.

Złapiemy jeszcze piękny zachód słońca nad Los Llanos. Mieni się kolorami różu i pomarańczy. Piękny widok i efekt. Na małej tamie panowie llaneros łapią ryby do skrzynek. I choć dziwacznie to brzmi to tylko tak można to nazwać co robią. Stoją w kaloszach ze skrzynkami i łapią ryby, które wyskakują z wody walcząc z nurtem pomiędzy rzeką a rozlewiskiem.

Oczywiście przy publice popisują się swoimi umiejętnościami jeszcze bardziej.

Przed kolacją wsłuchujemy się w odgłosy dżungli, rechocą żaby, na drzewach rozsiadły się czaple, a wokół nas mnóstwo owadów. Dobranoc!

Pojechali i napisali: