Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Wenezuela 29.10-13.11.2016

Nietypowy Dzień Zmarłych


01-11-2016

Święto Zmarłych, a my daleko od domu. Całą noc padało i to wcale nie słabo. Wielu z nas wybudzał dzisiaj siarczysty deszcz, ale ten sam deszcz nie przeszkadzał kilkorgu z nas nocować w hamakach przed pokojami pod daszkiem. Spotykamy się na śniadaniu, a po nim udajemy się by tradycji stała się zadość, na mini cmentarz tuż przy lodży. Jest tu pochowany właściciel obiektu, słynny Rudy, jego syn i turystka, która upodobała sobie to miejsce za życia i zapragnęła spocząć tu po śmierci. Zapalamy symboliczne  świeczki i pakujemy nasze rzeczy.

Przed nami jeszcze jedna atrakcja związana z wodospadem Anioła, tym razem dla odmiany podziwiać będziemy wodospad z lotu ptaka. Płyniemy do przystani, potem jedziemy ciężarówą na miejscowe lotnisko skąd odbędziemy trzy loty widokowe. Każdy z nas ma ciut inny widok ale nikomu z nas nie udaje się zobaczyć Anioła w pełnej krasie. Zawsze ma czapę z gęstych chmur. Jednak i tak uważamy tę atrakcję za udaną bo mogliśmy z góry zobaczyć całą naszą wczorajszą trasę, wspaniałe tepuyes z góry i wijącą się niczym wąż rzekę.

Ostatni kurs widokowy już w pośpiechu bo samolot do Puerto Ordaz czeka gotowy do lotu, ba nawet z pasażerami w środku na płycie lotniska. Dzisiaj dla odmiany jest pełen. Wsiadamy i my i lecimy. Żegnamy się z Canaimą, która podobała się nam wszystkim bardzo. Żałujemy, że nie nabyliśmy tu zbyt wielu pamiątek, ale dobry sklep z suwenirami Indian został zamknięty, a prowadząca go Amerykanka opuściła Wenezuelę i wróciła do siebie. Za to odwiedziliśmy zwykły lokalny sklep, gdzie można kupić prawie wszystko. Widzieliśmy na własne oczy jak pan przyszedł tutaj z torbą pieniędzy by wyjść z dwiema rolkami papieru i jakimiś drobiazgiem w zamian.

Większość z nas podsypia w samolocie, Puerto Ordaz tu już byliśmy, lotnisko dobrze nam znane. Odbieramy nasze bagaże wprost z luków i małym busem jedziemy na lunch. Restauracja bardzo lokalna, przy stołach tylko miejscowi. To akurat nas nie dziwi gdyż turystów nie spotykamy tu zbyt wielu żeby nie powiedzieć poza nami pojawiają się tylko pojedyncze osoby.

Na pierwsze zamawiamy zupę, albo z kurczakiem albo z wołowiną, sycące, gęste treściwe danie, z kukurydzą, bananem, kawałami mięsa i kukurydzą. Bardzo smaczne, na drugie wybraliśmy narodowe danie Pabellon Criollo. Prawdziwa tęcza na talerzu. Ryż biały, czarna fasolka, żółte smażone banany i szarpana wołowina z warzywami też kolorowa. Bardzo smaczne danie. Może trochę zbyt słone mięso, ale to już zauważyliśmy wcześniej, że tutejsi kucharze dosalają mocno.

Najedzeni jesteśmy gotowi by wsiąść do łodzi. Nie napływaliśmy się w Canaimie więc i w Puerto Ordaz wybieramy się na tym razem dużo krótszą wycieczkę do wodospadów. Najpierw jednak do największego z nich La Llovizna jedziemy busem i pieszo od strony lądu idziemy do punktu widokowego. Park puściusieńki, z pewnością sytuacja polityczna ma przełożenie także na te pustki. Nie ma tu tłumów, spotykamy może 4 osoby, które podobnie jak my przyszły tu na spacer. Naszej wędrówce towarzyszy dwóch żołnierzy z bronią długą i krótką. Po drodze wypatrzymy małpę, kilka ptaków, które pomaga nam zidentyfikować Mirek i sporo ciekawych roślin. W łódce poważny pan kapitan instruuje nas co nam wolno, a czego nie i płyniemy. Od strony wody wodospad wydaje się jeszcze ładniejszy, bardzo szeroki i potężny, także Cachamay drugi choć mały to bardzo się nam podoba. Jest jeszcze spotkanie rzek, choć nie ma intensywnego słońca, które zawsze wzmaga efekt podziału między wodami, to które jest wystarcza by wydobyć różnicę kolorów, a ta wyraźnie zaznacza gdzie rzeki płyną obok siebie nie mieszając się. I tak dotarliśmy do słynnej Orinoko, w całej okazałości, wielka, szeroka, żółta rzeka płynie przed nami.

Niestety mamy kolejny raz tę samą wiadomość, że bagaż Sławka nie przyleciał do Caracas. Mimo naszych starań i pożyczania Mu rzeczy zaczyna już odczuwać męczące braki. Zapada decyzja, że jedziemy do centrum handlowego, a grupa solidarnie postanawia mu towarzyszyć.

Oprócz worka pieniędzy i karty kredytowej naszego lokalnego opiekuna wcale nie jest łatwo znaleźć tu coś co by pasowała na wzrost Sławka a do tego było dopasowane do naszych potrzeb, szukamy na przykład spodni cienkich i lekkich, podobnie t-shirtów, bielizny, spodenek do kąpieli.

Cała procedura zakupowa też wymaga anielskiej cierpliwości, mimo tego, że w sklepach jest dużo obsługi, to do obsługiwania nie kwapi się nikt, jak już wyciągniemy kogoś to powoli i opieszale pod nosem udziela jakichś zdawkowych odpowiedzi. Kiedy wreszcie uda się nam przymierzyć rzeczy i dokonać wyboru, musimy jeszcze za to zapłacić. A to już trwa wieki, nie wspominając, że potrzebujemy  jeszcze fakturę, rachunek, kwitek dla linii lotniczych by żądać zwrotu.

Nie udało się nam nabyć wszystkich niezbędnych rzeczy ale przynajmniej kilka tak.

Wracamy do hotelu i szykujemy się do kolacji. Ta choć smaczna to zostanie nam w pamięci na długo nie dość, że czekaliśmy bardzo długo na wydanie nam dań, tak długo, że niektórzy z nas zaczynali podsypiać przy stole to jeszcze klimatyzacja była tak intensywna, że zamiast zimnych koktajli, zamawialiśmy gorącą herbatę ubierając nasze swetry, polary i inne ciepłe bluzy.

Jak zawsze i ten dzień kończymy z przygodami.

Pojechali i napisali:

PFR