Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Seszele i Madagaskar 16.11-5.12.2016

Plaża cud


19-11-2016

Czwórka z nas zdecydowała się na kolejną wyspę, musimy wstać trochę wcześniej by zdążyć na śniadanie, które w naszym hotelu smakuje nam wyjątkowo. Pozostała dwójka zostaje na tutejszej plaży, a niebo zapowiada bardzo ładny i pogodny dzień, oby bez deszczu.

Nasz prom startuje o 9:00, auto zostawiamy na parkingu i płyniemy, rejs do La Digue zajmie nam tylko 19 minut. A tu inny świat, to już trzecia ze 155 wysp wchodzących w skład Seszeli, trzecia co do wielkości, ale za chwilę przekonamy się, że najładniejsza.

Wybieramy najpopularniejszy sposób poruszania się po wyspie czyli rowery. Właściwie to one znajdują nas. Od razu po zejściu z promu chłopak Rasta proponuje nam rowery holenderki w dobrej cenie. Sprawdzamy tylko, czy hamują i od razu odbijamy na północ. Taki mamy plan, kiedy wszyscy najpierw jadą na najpiękniejszą plażę świata my zdajemy się na intuicję oraz sugestie naszych zaprzyjaźnionych doświadczonych Podróżników Eli i Darka i ruszamy pod prąd. Zanim jednak odjedziemy na dobre upewniamy się, że nie zanosi się na szybką zmianę pogody by nie musieć tego piękna podziwiać w deszczu.

Po drodze co krok to niespodzianki, a to swobodnie spacerujący sobie żółw, a to mały cmentarz, jedna plaża, druga i jeszcze trzecia i tak bez końca. Przejeżdżamy kawałek i przystajemy na zdjęcia.

Słońce wędruje razem z nami czyli wszystko tak jak byśmy sobie wymarzyli.

Jak tylko dotrzemy do samego końca trasy robimy postój na kąpiele, spacery piesze po plaży i opalanie. Oczywiście z rozsądkiem, bo słońce za chwilę będzie nie do zniesienia, jednak morska bryza znacznie łagodzi ten gorąc. Na plaży pojedyncze osoby, które podobnie jak my szukają schronienia pod palmami, albo drzewami.

W drodze powrotnej kusimy się na pyszne soki owocowe a nawet pina colada z tutejszym rumem Takamaka.

Teraz czas na drugą stronę wyspy, i tu widać znacznie większy ruch turystyczny, małe knajpki, pizzerie, guesthousy, rowerów jakby więcej, nawet jeden wóz zaprzężony w woły.

Nam jednak tak spodobały się rowery, że dzielnie pedałujemy dalej. Wjeżdżamy na teren dawnej posiadłości potentatów wanilii, mijamy wielką zagrodę z żółwiami, potem kilka stanowisk gdzie można podpatrzeć jak pracuje się z orzechami kokosowymi, wreszcie zostawiamy nasze rowery pod palmami i wchodzimy na plażę Srebrnego Źródła. I już nie mamy żadnych wątpliwości dlaczego zostaje od lat wybierana najpiękniejszą plażą świata. Wspaniałe granitowe głazy niczym zwaliste cielska słoni wchodzą z lądu do wody, mimo gabarytów przyjmują bardzo wyrafinowane i plastyczne formy. To na pewno woda wyżłobiła ich wymyślne kształty, które teraz wraz z błękitem nieba i lazurem wody przeplatają się tworząc misterną mozaikę, jakby obraz impresjonistyczny. Plaża na dodatek jest duża, za każdym kolejnym blokiem odsłania następne łachy piachu i kolejne wspaniałe widoki. Więc chciwie zaglądamy za jeszcze jeden kamień i kolejny i kolejny i tak brodząc po uda w wodzie mijamy kolejne znane ze zdjęć skały.

Nie kłamie Internet, nie kłamią przewodniki przy takiej pogodzie jaką mamy dzisiaj nie ma złudzeń to naprawdę najpiękniejsza plaża na świecie. A do tego pusta. Nie znaczy, że jesteśmy tu sami, nie, ale liczba ludzi zupełnie nie przeszkadza w zwiedzaniu. Pojedyncze osoby, pary chronią się przed słońcem leżąc pod palmami lub w cieniu skał. Nie przeszkadzają w robieniu zdjęć, każde kolejne ujęcie jest puste, tylko plaża i my.

Musimy nacieszyć oczy widokami, woda jest bardzo ciepła i idealnie czysta. Przy brzegu pośród kamieni całe ławice i to wcale nie tylko maleńkich rybek. Adam przy brzegu wypatrzył nawet  płaszczkę, my mijamy sporo krabów i małych rybek. Udaje się nam także wypłoszyć większą ławicę całkiem sporych ryb, które przestraszone uciekając częściowo wyskakują ponad poziom wody.

Jest upalnie ale jeszcze bardziej jest bajkowo.

By podsycić zadowolenie estetyczne udajemy się z Jolą do pobliskiej małej restauracji na lunch. Danie kuchni kreolskiej, ja wybieram ośmiornicę z warzywami i ryżem, Jola ma rybę po kreolsku. Smacznie, domowo i bardzo swojsko, na plaży, nad wodą, na piasku, tylko kilka stołów, ławki i tyle.

Naturalna atmosfera luzu i wakacji.

W drodze do portu zahaczamy jeszcze o park z muchodławkami i udaje się nam wypatrzeć na drzewie pięknego czarnego samca, a potem w porcie czekamy na prom, który ku naszemu zaskoczeniu wypływa 14 minut przed czasem.

Jesteśmy umęczeni ale bardzo szczęśliwi. La Digue to jak dotąd nasz faworyt pośród wysp Seszeli.

Pojechali i napisali: