Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Wietnam, Laos 26.12.2016-11.01.2017

Mekong w Laosie


06-01-2017

Prawie w komplecie spotykamy się w zupełnych ciemnościach w recepcji hotelowej i ruszamy do miejsca gdzie mają mnisi przyjść po ryż. Liczymy na to, że tu turystów nie będzie, bo jesteśmy z dala od głównych świątyń w centrum miasta. Nic bardziej mylnego, turystów jest tu mnóstwo a przybywa ich z każdą minutą. Przychodzą w małych i większych grupkach, podjeżdżają busiki które wysadzają kolejne osoby. Sami na pewno nie będziemy. Pamiętam karmienie mnichów sprzed kilku lat, proporcje było dokładnie odwrotne, to znaczy mnichów było o wiele więcej niż turystów, teraz niestety tak nie będzie. Co więcej turyści przygotowują wielkie koszyki nie tylko z ryżem, ale są tam i ciasteczka, chipsy, batoniki, w drugiej ręce dzierżą telefony, smartfony, pady, i inne urządzenia, które mają to wszystko upamiętnić. Jazgot, poruszenie, nagabujące panie, które próbują nas przekonać do zakupu koszyczków z darami albo chociaż małych pojemniczków z ryżem. Nic z tego jakoś nikogo z nas nie korci widowisko z karmieniem mnichów na siłę.

Wreszcie pojawiają się, idą powoli biorąc od każdego po jednej torebce czegoś, zbierają to do wielkich toreb a co ciekawe na samym końcu, tam gdzie stoimy właśnie my wrzucają to wszystko do plastikowych toreb kilku klęczących osób. Dajemy głowę, że zebrane torebeczki z chipsami i batoniki, to rzeczy wielokrotnego użytku, które jutro znowu trafią do koszyczków najpierw sprzedawców, potem zostaną kupione przez turystów, wręczone na klęczkach mnichom by już po kilku minutach trafić do plastikowych toreb pośredników i tak zacząć swoją przygodę na nowo.

No cóż jesteśmy zdegustowani rozmachem oprawy tego przedsięwzięcia, ani mnisi nie wyglądali na zadowolonych ani nie było czuć tu niczego wyjątkowego.

Wracamy do hotelu marząc o dospaniu jeszcze dwóch godzin w łóżeczku, aż tu nagle z dala słyszymy najpierw a potem także widzimy dosłownie na wprost naszego hotelu grupkę mnichów, która recytuje rytmicznie mantry nad głową kilku osób, lokalesów, którzy przygotowali dla nich prawdziwy ryż. Osoby te wyszły na ulice przed swoje domy by tak jak od lat i dzisiaj podzielić się jedzeniem z mnichami. Przystajemy, milczymy, nie chcemy przeszkadzać, szukaliśmy tak daleko by znaleźć tak blisko. Wiedziemy wzrokiem za mnichami jeszcze przez kilkadziesiąt metrów, kiedy wolno suną w boczna drogę, gdzie nie ma ani jednego turysty, telefonu, pada i aparatu. Mruczą kolejne modlitwy, przystają by zebrać ryż i idą dalej. Pięknie, jednak warto było wstać tak wcześnie.

Śniadanie i przed nami rejs po Mekongu do jaskiń z posągami Buddy. Chłodny wiatr więc chowamy się na pokładzie. Jaskinia obejrzana, na pokładzie łodzi bardzo smaczny lunch, taki typowy laotański z klejącym się ryżem, rybą w liściach bananowców i owocami.

Jesteśmy w towarzystwie innych turystów, dominują Azjaci Korea i Japonia.

Po drodze jeszcze odwiedzamy wioskę z whisky, choć ta nazwa jest bardzo myląca, bo to czym pani częstuje nas przy wejściu na ląd w niczym nie przypomina whisky ale za to bardzo konkretnie kojarzy się nam tylko z bimbrem.

Po powrocie do miasteczka razem z naszym przewodnikiem oglądamy trzy najważniejsze świątynie a potem na chwilę znikamy w hotelu. Popołudniem ruszamy na podbój miasteczka. Znowu naleśniki, wino, zakupy, miły spacer. I kiedy idziemy nad Mekong by znaleźć tam jakieś stoisko z makaronem zupełnie przez przypadek na uliczce jeden z turystów wychodząc z małej restauracji poleca nam tutejsze jedzenie. To był impuls, nie szukaliśmy dalej. Zamówiliśmy różne dania i każdy z nas był bardzo zadowolony, pyszne zestawienia smaków, jedzenie podane jak w najlepszych lokalach, ceny nadal bardzo lokalne. A kiedy na deser udało się nam dostać ryż z mango i mleczkiem kokosowym i popić to jeszcze mocną kawą z mlekiem skondensowanym nie mamy prawa by narzekać.

Pyszna kolacja, przemiły dzień, teraz tylko trzymamy kciuki za prognozy na jutro czyli 28 stopni i słońce.

Pojechali i napisali: