Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Mongolia 4-19.09.2017

Najprawdziwsze pierogi w Mongolii


14-09-2017

Niestety znowu długi przejazd przed nami. Powoli zbieramy się na śniadaniu. Widzimy jak kolejno panie z obsługi rozbierają jurty, wywożą pojedyncze meble do magazynu, który jest specjalnie zabezpieczony i pilnowany przez całą zimę. Czyli to jednak nie były czcze opowieści o zakończeniu sezonu.

Ciekawa historia była z gorącymi źródłami, wczoraj mogliśmy teoretycznie korzystać z nich do 22. Jednak kiedy po kolacji o 21:10 część z nas gotowa z ręcznikami ruszyła do basenów okazało się, że woda została spuszczona. A teraz rano kiedy obozowisko szykuje się do zimy woda w basenach znowu do pełna i można się kąpać, tylko kto i po co skoro wszyscy wyjeżdżają zaraz po śniadaniu.

Droga najpierw offroad i to z prawdziwego zdarzenia, wyboje, dziury, zakola. Potem Wacek odczyta ze swojej maszynki najwyżej położony punkt i będzie dyskusja pomiędzy nami czy podane 3600 metrów to realna wysokość czy jednak przekłamanie.

Kiedy robimy sobie przerwę techniczną na toaletę za pagórkiem okazuje się, że jest wyjątkowo zimno. I to nam wszystkim.

W Moran dużym mieście korzystamy z okazji i robimy zakupy na dwa najbliższe dni nad Jeziorem Chabsubulskim, to dla nas najbardziej na północ wysunięty punkt na naszej mapie wyprawy.

Martwi mnie osobiście pogoda, jest zimno  ale do tego zniknęło na dobre błękitne niebo co znacznie popusło nastroje. Jesteśmy od razu jacyś bardziej senni i przez to może mniej weseli.

Spóźnieni docieramy na miejsce, gdzie czeka na nas lunch. Ponieważ jedzenie nie było jak zwykle zresztą niczym szczególnym to bardziej nietypowa pora jak na lunch w Mongolii była problemem a nie samo podanie jedzenia.

Ośrodek w którym się zatrzymujemy czeka podobno tylko na nas, pojutrze ma zostać także zamknięty już na dobre z myślą o nadchodzącej zimie. Jezioro choć bez błękitu i słońca prezentuje się okazale. Nie mamy żadnych większych planów na dzisiaj, zatem chwila przerwy przydaje się wszystkim na mini odpoczynek. Zgłębiamy tajniki palenia w kozach, okazuje się że nie minie nas ogrzewanie jurt, jest już teraz dość chłodno a najgorsze dopiero przed nami.

Podany przez panią dżem z jagód leśnych do lunchu staje się inspiracją do przyrządzenia kolacji. Otrzymawszy zgodę pani właścicielki i po sprawdzeniu czy wszystkie składniki są w kuchni o 18:30 umawiamy się na pierogi. Takie nasze prawdziwe polskie, do stołu zamiast stolnicy stajemy we dwie Asiunia i ja, ciasto już po chwili gotowe, z zamrażalnika wyjmujemy lokalne jagody mimo że zamrożone to pachnące tutejszym pięknym lasem modrzewiowym. Dołączają do nas Gosia i Michał i wspólnie lepimy pierogi, idzie to nam bardzo wprawnie. Mamy 74 pierogi z jagodami.

Ale podejrzewamy i chyba słusznie że nasi kierowcy i przewodnik jako Mongołowie z krwi i kości to dżemikiem się nie najedzą, zatem przygotowujemy farsz na pierogi mięsne. Tu potrzebujemy już pomocy Maćka, który kręci zamrożone mięso z kozy oczywiście. Wacek staje do patelni i pięknie na masełku rumieni nam cebulkę. Do zwijania pierogów ochoczo zabiera się Ula i Marylka, każda ma ciut inny styl lepienia ale każdy bardzo skuteczny.

Na stole przybywa nam pierogów. W kuchni jesteśmy już prawie wszyscy. Przed nami teraz ugotowanie wody i przygotowanie dania. W kuchni odkryliśmy każdy zakamarek szukając przypraw i ziół. Panie kucharki odpowiedzialne za nasz posiłek widząc jak dobrze i sprawnie nam idzie zrobiły sobie herbatę z mlekiem z jaka i zasiadły przed telewizorem.

Na 20:30 zaplanowaliśmy wydanie posiłku. Na pierwszy ogień idą pierogi z mięsem, są pyszne, świetnie doprawione, wielkie. Mirek zjadł 7, Wacek 10, kierowcy średnio po 8 na głowę, widać, że wszystkim smakuje nasze popisowe danie. Mało tego, wreszcie jedzenia jest dużo a to zupełna nowość jak do tej pory.

Kulminacją są pierogi z jagodami. Po serii zdjęć selfie z naszymi pierogami z mięsem, relacji live na FB, teraz nieufnie kierowcy nakładają sobie po jednym pierożku z dżemem. No bo nie są w stanie wyobrazić sobie jak można jeść owoce na gorąco.

Okazuje się, że jednak i te pierogi mają swoich zwolenników. Wstrzymuję się od podawania liczby zjedzonych pierogów. Każdy z nas objadł się jak bąk. Była to jak dotąd najsmaczniejsza nasza kolacja w Mongolii. Trochę mniej taktownie zachowuje się pani właścicielka, która mimo tego że odebraliśmy jej kawał brudnej roboty, wykarmiliśmy gości z Polski, Mongolii, właścicieli i pracowników to jeszcze każe nam zapłacić za tę kolację. Ale smak pierogów wart był tych pieniędzy więc nie robimy draki i w bardzo dobrych humorach kontynuujemy wieczór przy ognisku zaaranżowanym przez Maćka.

Dodatkowym bonusem jest najpiękniejsze niebo nad Mongolią jak do tej pory.

Dobranoc.

Pojechali i napisali: