Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Przetarcie szlaku w Sudanie 26.02-8.03.2018

Wstęp do sudańskich tradycji i nocleg w domu nubijskim


28-02-2018

Noc była ciepła, nikt z nas nie zmarzł. Poza naszymi śpiworami, które zabieraliśmy z Polski miejscowi zadbali o materace i było naprawdę przyjemnie. Oczywiście czujemy bioderka, które odgniotły się nam trochę w nocy ale to w końcu camping. Słońce wstaje chwilę po szóstej, niektórzy z nas już nie śpią, pan kucharz i jego pomocnik krzątają się przy ognisku już od 5 by zdążyć nam przygotować  śniadanie zaplanowane na 7:30. My w tym czasie, wstajemy, poranna toaleta za krzaczkiem, składamy nasze rzeczy i siadamy do śniadania na pustyni.

Pierwsze promienie słońca są jeszcze łaskawe, chciwie wystawiamy się do słońca. Jest jeszcze rześko, a jednocześnie przyjemnie ciepło.

Omar zaskakuje nas swoimi pomysłami na śniadanie, jest lokalny podpłomykowaty chlebek, mamy dżemy do wyboru, śmietankę w puszcze, tuńczyka, są jaja na twardo. Po kilku chwilach jesteśmy syci i gotowi do drogi. Jeszcze tylko pakowanie obozowiska, załadunek na dach naszych aut i jedziemy.

Droga przed nami dalej na północ. Po zaledwie kilku kilometrach przewodnik nakazuje zboczyć z asfaltu i wjeżdżamy na pole gdzie z daleka widać już grupkę osób. Z bliska okazuje się, że są to tylko kobiety i dzieci. Mają tutaj wykopaną studnię, i teraz na osiołkach ciągną długą linę i wyjmują ze studni wodę, w pojedynczych małych kanistrach, którymi napełniają beczkę na małym wózku. Z tak napełnionym zbiornikiem jadą do swoich domów, to zapas wody na cały dzień, do mycia, gotowania, prania i podlewania własnych upraw. Ogromny szacunek dla każdej kropli wody. Nie zastanawiając się długo szybko pompujemy piłkę i wręczamy chłopcom. Nieśmiało przyglądają się i wcale nie rzucają się do gry. Wiemy już dlaczego, nie za bardzo potrafią, ale po małej rozgrzewce z Wackiem okazuje się, że piłka już nie jest straszna i może być świetną zabawą. Jest ich kilku, ganiają po piachu za piłką aż się kurzy.

 

Dziewczynki z zazdrością patrzą na swoich braci, ale i dla nich mamy spinki, gumki, kolorowe opaski do włosów, które zaraz stają się powodem do wielkiej radości i dumy. A jak tylko pozwolą zrobić sobie zdjęcia i widzą swoją twarz i udekorowane głowy w aparatach promienieją ze szczęścia.

Robi się coraz ciepłej, podobno te wysokie temperatury w lutym to rzadkość i zaskoczenie. Ciężko nam przyzwyczaić się do 40 stopni, wczoraj było jeszcze -15 w Polsce.

W samochodach klimatyzacja jest dość umowna, zasłaniamy okna chustami i szalami starając się oszukać południowe słońce. Około południa znajdujemy niewielką miejscowość gdzie odbywa się akurat targ. A ponieważ zgłosiliśmy naszym kucharzom prośbę o więcej warzyw oni korzystając z okazji dokupują pomidory, paprykę i ogórki a my robimy mały obchód targu. Tu dominują przyprawy, owoce i warzywa. Najciekawsze są stoiska garkuchnie z lokalnymi przysmakami, mijamy pana smażącego falafele, potem jest pani z małymi pączkami, obok kiełbaski i jajka gotowane. Same proste dania. Wprost a garnka albo patelni.

Tak napatrzeni i nasyceni zapachami jedziemy za róg na lunch. Tym razem jemy w zajeździe przydrożnym. Obserwujemy jak to wygląda, otóż nasi kierowcy i kucharz wnoszą ze sobą wielką skrzynię z naczyniami i sztućcami, tu jada się z wielkiej tacy rękami i nie używa żadnych sztućców. Czyli my póki co mamy dopiero wstęp do tradycji sudańskich.

Potem Omar zagląda do garnków komponując nam menu. A na sam koniec Yasir kierowca doprawia wszystkie nasze dania dosypując do nich soli, przypraw. I dopiero wtedy trafiają do nas na stół. My w tym czasie rozglądamy się za sokami, tych tu najczęściej nie ma, więc zostaje nam woda, a tej mamy już dość, bo pijemy stale w samochodach zatem wybieramy colę lub pepsi. Dość nowoczesne zestawienie Sudanu i Ameryki ale musimy sobie jakoś radzić. Lunch tutejszy okaże się być jednym z najsmaczniejszych na trasie, wyraziste smaki, świetnie doprawione dania, ful – danie z fasoli, podobne ale z bobem, sos z chilli i orzeszkami ziemnymi, kawałki ziemniaka w sosie pomidorowym, okra w sosie, naprawdę bardzo nam to smakuje. Do tego pyszny świeży jeszcze ciepły chleb.

Taki lunch to idealny podkład pod wykład Ani, która zajęła się kuchnią Sudanu. Teraz już łatwiej nam odróżnić pojedyncze dania o których nam opowiada. Najedzeni i osłuchani ruszamy dalej.

Wzdłuż drogi co jakiś czas widać wielkie stada wielbłądów, poganiaczy nie widać. Przy jednym z takich zatrzymujemy się na chwilę, w cieniu niewielkiego krzaczka widzimy trójkę chłopców, nasz przewodnik tłumaczy nam, że te wielbłądy karawaną przeganiane są przez pustynię od Darfuru aż tutaj gdzie odbywa się codzienny wielki targ wielbłądów. Część z nich trafia potem jako zwierzęta wyścigowe do Emiratów, część jedzie do Egiptu, inne zarzynane są na miejscu. Przypuszcza także, że ojcowie chłopców poszli do miasta a mali zostali ze zwierzętami. Te w pełnym słońcu posilają się świeża trawą i z zainteresowaniem przyglądają się nam. Próbujemy podejść bliżej, pozwalają na to bez żadnych problemów, za chwilę jednak dystans między nami wydaje się im zbyt mały bo podnoszą się zbijają w stado otaczając maluchy, których akurat o tej porze roku jest sporo i nadal przyglądają się nam z zainteresowaniem.

Sesja zdjęciowa i piłka także dla tutejszych chłopaków. Mamy też trochę słodyczy.

Przed nami ostatni etap drogi. Niestety nie uda się nam dzisiaj zobaczyć już świątyni w Soleb, jedno auto złapało gumę i dotrą do nas już po zachodzie. Ale to nic nie szkodzi, bo nocujemy z widokiem na świątynię i jutro rano tu zaczniemy nasze zwiedzanie.

Dzisiaj nocleg w domu nubijskim. Nie mamy jeszcze żadnych wyobrażeń jak taki dom wygląda. Na próżno szukałam w internecie zdjęć albo opisów, na miejscu okazuje się, że to kompleks budynków otoczony płotem albo murem we wsi. Każdy pokój ma po 2-3 łóżka, w patio ustawiony jest jeden duży wspólny stół do kolacji. Na zewnątrz mamy dwa prysznice, ale wody dość niewiele, zatem oszczędnie z kąpielami. A na zewnątrz są toalety, najczęściej tylko kucane.

Zajmujemy pokoje, włączamy do prądu nasze telefony i aparaty. Kolejka pod prysznic. A z kuchni czuć już zapach potraw przygotowywanych na kolację. Dług dzień za nami. Jesteśmy zmęczeni, przyjemnie ochłodziło się, temperatura spadła pewnie do 25-29 stopni, dla nas zbawiennie.

Znowu pyszna zupa, nazywamy ją szczawiową bo jest lekko kwaskowata i pływają w niej zielone liście, ale zapewne to tutejszy szpinak a może inne ziele. I mamy pysznego kurczaka smażonego w głębokim tłuszczu.

Zasypiamy.

Pojechali i napisali: