Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Przetarcie szlaku w Sudanie 26.02-8.03.2018

Dobranoc, pchły na noc


03-03-2018

Śniadanie na pustyni. Zmarzliśmy wszyscy bez wyjątku, rano różnica była tylko w liczbie warstw zdejmowanych ubrań. Przydały się nawet kalesonki i czapeczki.

Kucharz zimna nie odczuł i już od 5:30 działał klepiąc pokrywkami i garnkami. Pakujemy nasze obozowisko i docieramy do asfaltu, daleko do niego nie było. Dobra prosta droga wiedzie do samej Dongoli, gdzie mamy nasz postój. Jakoś szybko nam mija ta trasa. Specem od Dongoli jest Marylka, która pod wiatą opowiada nam o istniejącym tu niegdyś wielkim mieście i porównujemy to szybko do pozostałych ruin. Po raz pierwszy napotykamy grupę innych turystów, wyglądają na tak samo zdziwionych jak My tą sytuacją. Z daleka tylko się pozdrawiamy, nie do końca wiemy skąd są.

Poznajemy tajniki budowania grobowców, nawet uda się nam wejść do jednego z nich. Na to czekałam, cudne pozostałości kolorów, piękna klatka schodowa, wielka komnata grobowa, zaczyna być to co oglądamy bardziej spektakularne i reprezentacyjne.

Kolejny przystanek dzisiaj to El Karru, najpierw jednak lunch. Tym razem w domu u zaznajomionej Nubijki. Jak się okazuje ma ona nadzwyczaj kolorowy i bardzo zadbany dom, od jakiegoś czasu jest wdową z dwójką dzieci, choć teraz na podwórku kręci się ich o wiele więcej. Te otwarte drzwi na nas turystów to już norma, bo tylko w trakcie naszej wizyty u Niej połączonej z lunchem, spotykamy samotnie podróżującą Japonkę, która zresztą już trzykrotnie była w Polsce jak i dwie dziewczyny z Australii, które są w trakcie swojej podróży archeologicznej. Dodatkowo poza pięknym obejściem zostały zwabione tutaj henną. Nasza gospodyni pięknie zdobi ręce, dłonie, nogi, łopatki, co kto sobie życzy. Nas nie trzeba długo namawiać, najpierw zasiadamy do trzech naprędce ustawionych stolików jedząc lunch, a później w ogonku czekamy na swoją kolej by za chwilę ozdobić się motywami kwiatów, roślin, figur geometrycznych.

Kosztuje to symboliczne grosze a wygląda bardzo etnicznie. I tak nikt nie pozostaje bez malunków, jest nas dziesiątka i każdy z nas ma zupełnie inny motyw.

Tak umalowani henną, która teraz nam zasycha na dłoniach i nogach idziemy na zwiedzanie cmentarza. Tutaj też kilka piramid, całkiem dobrze zachowanych, układ komór grobowych będących częściowo w naprawie.

Kiedy wrócimy do domu Nubijki wyjmujemy zapasy prezentowe. Oczywiście piłkarzyki, piłki do gry, hitem okazują się klocki drewniane. Wacek rozpakowuje je i spokojnie pokazuje jak to działa, z wrzucaniem poszczególnych klocków przez wieko pudełka do pozostałych elementów. Mała dziewczynka jest przeszczęśliwa, przezwycięża nawet lęk i obawę, jej ciekawość zwycięża i daje sobie pokazać jak należy bawić się tymi klockami.

Potem jeszcze upinamy włoski dziewczynkom, pokazujemy jak działają piłkarzyki. Jesteśmy żegnani bardzo serdecznie i wylewnie. A My odjeżdżamy z poczuciem, że kolejne miejsce gdzie nasza pomoc kupiła sobie uśmiech i radość nie tylko dzieciaków.

Skamieniały las oglądamy tuż przed zachodem słońca. Prezentuje się dość okazale, my akurat zatrzymujemy się przy całych długich pniach drzew, jednak po wyjściu na małe wzniesienie widać, że cała okolica upstrzona jest fragmentami kamiennych drzew i krzewów.

Idealnie na zachód słońca jesteśmy pod świętą górą Gebel Barkal. Na wejście na górę dzisiaj już nie mamy sił, ale za to znajdujemy miejsce na skałach w połowie drogi, skąd widać przepiękny mieniący się kolorami miodu zachód słońca.

Nocujemy dzisiaj w domu nubijskim, mamy tu zaplanowane dwa noclegi. Pech chce, że odpoczywając przez chwilę w pokoju, który dzielę z Anią i Beatą na łóżku obok widzę jak skaczą sobie pchły.

I to nie żadne widzi mi się, albo halucynacje, mam uczulenie na pchły więc znam swego wroga bardzo dokładnie. Jak zareagować nie robiąc paniki. Przemykam przy grupie, która w patio siedzi i gaworzy przed kolacją, niektórym udało się nawet połączyć cudownie z Internetem i teraz nieruchomo starają się zachować pozycję odbioru danych.

Na chłodno, ale błyskawicznie analizuję sytuację, nasze śpiwory, rzeczy, ubrania  i te pchły. Na naszą niekorzyść działa też czas, jest już po 21:00. Na kontrahenta nie mam się co złościć, chciał jak najlepiej. Mój przewodnik nie wydaje się być bardzo zdziwiony newsem o pchłach skaczących po naszych łóżkach. Kiwa głową, opiera dłonie na moich ramionach i zaprasza do właściciela. Ten, poinformowany o odkryciu wcale nie wydaje się być zaskoczony, zdziwiony, czy może nawet obrażony lub pomówiony. Widać, że z uwagą słucha słów naszego przewodnika. Ustaliliśmy wspólnie, że nie mamy wyboru. Dzisiaj musimy zostać tutaj. Ale wyjmujemy nasze materace i nasze śpiwory. Pana prosimy o zabrania z naszych Łózek jego zapchlonych materacy. Nie dyskutuje, od razu udaje się do pokoi gotów je zbierać.

Ja w tym czasie informuję grupę o sytuacji. Jak na zawołanie wszystko zaczyna nas swędzieć. Od razu ruszamy do pokoi, żeby spakować swoje rzeczy i pozbierać je z materacy. Pan zwija je już i … układa na jednym łóżku. No nie, nie o to nam chodziło. Tłumaczymy, że prosimy o ich zabranie. Pokiwuje głową i wynosi na zewnątrz. Jakoś nikomu z nas nie spieszy się do łóżka tej nocy….

Pojechali i napisali: