Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Przetarcie szlaku w Sudanie 26.02-8.03.2018

Wolny piątek i zaskakująco zimna noc


02-03-2018

Dzisiaj piątek, w Sudanie dzień wolny od pracy taka nasza niedziela. My zaczynamy od śniadania a potem idziemy na spacer po wiosce. Powoli i ona budzi się do życia. Sporo dzieciaków pomiędzy domami, na poletkach już też wre praca. Jest dobra okazja żeby zajrzeć mieszkańcom wioski na podwórka i prawie do domów, wiele drzwi jest otwartych na oścież.

Zaczepiają nas dzieciaki, pokrzykują, pozują chętnie do zdjęć żeby za chwilę poprosić o pokazanie fotek na wyświetlaczach naszych aparatów.

Docieramy do kamieniołomów z czarnym granitem, co tłumaczy jego obecność w świątyniach, które zwiedzaliśmy wczoraj. Przewodnik zabiera nas do niedokończonego posągu jednego z władców. Przed jego zakończeniem pękł uniemożliwiając tym samym jego transport do miejsca docelowego.

Wracamy powoli do naszego domu nubijskiego, panowie już prawie gotowi do drogi. Dokładamy tylko swoje plecaki podręczne i ruszamy. Docieramy do Karmy, tutaj wielka budowla zwana Dafufą. Marylka pięknie opowiada nam o tym jak to miasto musiało wyglądać kiedyś, teraz zachwyca nas widok z samej góry budynku. Dookoła zieleń, piękne palmy daktylowe. Naprawdę kojący widok mimo żaru lejącego się z nieba. Po raz kolejny opisy znalezione w Internecie  czy  blogach zbyt optymistycznie nastawiły nas i nasze wyobrażenia co do miejsca, które teraz zwiedzamy. To tylko już małe pozostałości po wielkim kiedyś mieście. Mimo piątku udaje się nam cudem namówić pana z muzeum, którego wyciągamy po nabożeństwie w meczecie do swojej pracy, by otworzył nam tutejsze muzeum. Mieści się ono w specjalnie stylizowanym na styl nubijski budynku, i zaskakuje nas pokaźnymi zbiorami. Łącznie z całkiem nowymi odkryciami sprzed kilku lat.

Szybko mamy także teoretyczny wstęp do Moroe i Napaty, co przyda się już za kilka dni. Lunch w zajeździe ale podglądamy nowy patent naszego kucharza, który w międzyczasie stał się ulubieńcem całej grupy, zanim wyruszymy w drogę Omar przygotowuje a to makaron, a to ziemniaki a czasem i jedno i drugie i zabiera z nami. Zawsze to przynajmniej jedno lub dwa naprawdę treściwe dania, które możemy sobie zjeść w ciągu dnia.

Świetnie to musi funkcjonować z miejscowymi, nigdy nie zwrócono nam uwagi, nigdy nie odmówiono korzystania z własnej zastawy, wszyscy wręcz garną się do pomocy i tolerują nasze wymysły. Jak mają inni turyści tego nie wiemy i nie możemy porównać, ponieważ nie spotkaliśmy jak dotąd nikogo.

Znowu przygody z samochodem, skończyła się benzyna, wprawdzie w naszym pierwszym aucie nie działa żaden zegar, ten od benzyny też nie i tylko intuicja i wyczucie pozwalają naszemu kierowcy stwierdzić kiedy zatankować. Jednak dzisiaj mimo wielu, na pewno kilkunastu prób nie udało się zatankować naszych aut. Albo na stacjach, które mijaliśmy, a jest ich sporo, małych prawie rustykalnych po całkiem spore nawet nowoczesne, nie było paliwa i z daleka sprzedawca machał rękami na znak że nie mamy co pytać, albo jak już paliwo było, a my potrzebujemy olej, to nie było prądu. Frustrująca sytuacja. Skończyło się tak, że jedno z aut jednak zupełnie wyjeździło swój zapas paliwa i musieliśmy zatrzymać się nad Nilem w pełnym słońcu, by tankować paliwo, które szczęśliwie mieliśmy ze sobą w kanistrach zapasowych na dachu. Oczywiście cała akcja, ustawienia aut, tankowania, zasysania paliwa, itd. Udało się jedziemy dalej.

Robimy postój przy małym poletku na pustyni, gdzie rodzina ma pokaźnych rozmiarów studnię z której pompuje wodę na swoje pole. Nawadnia i w ten sposób uprawia zboże, daktyle i lucernę dla zwierząt. Panów nawet spotykamy na polu przy pracy. Panie i dzieci wychodzą nam na powitanie. Jak się okazuje znają się dobrze z naszymi kierowcami.

Po krótkiej wizycie postanawiamy zostawić im trochę rzeczy, a chłopcu wręczyć piłkarzyki. Jest tak dumny i przejęty, że nie pozwala sobie nawet wytłumaczyć na czym ta gra dokładnie polega. Choć ma za krótkie ręce stara się objąć wielkie pudło i zatargać do domu, domyślamy się, że w obawie przed braćmi lub kolegami, którzy zaraz zwołają się i przyjdą by obejrzeć zabawkę.

Cieszymy się, że i tym razem nasza pomoc okazała się trafiona.

W nagrodę trafiamy na cudne wydmy. I choć pomysł naszego przewodnika, żeby właśnie tutaj rozbić namiot i mieć je o zachodzie słońca, a rano o wschodzie nie bardzo nas przekonał, bo poza wydmą jedną piękną zwiniętą jak rogalik nie ma tu w okolicy nawet pół krzaczka ani większego kamienia, który mógłby posłużyć nam jako parawan toalety. Zatem jest czas by poszaleć z aparatem na wydmach, nawet z nich zbiec – co jest wielką frajda, ale na nocleg jedziemy kawałek dalej.

Tu rozbijamy namioty, co idzie nam bardzo sprawnie. Potem kolacja. Wykład o geografii Beaty. I zaskakująco urokliwe zjawisko, widzimy jak na naszych oczach wstaje księżyc ale jaki, taki pełen, okrągły, cudny jakby wypychany i to szybko przez kogoś wtacza się na niebo. Dookoła robi się całkiem jasno. A nam zimno, i w nocy temperatura spadnie nawet do 11 stopni. Niby niezbyt mało, ale po 45 jakie mieliśmy w ciągu dnia to ogromna różnica. Naciągamy na siebie polarki, nawet kapturki i jeszcze chwilę podsumowujemy dzień przy stole między namiotami.

Pojechali i napisali: