Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Przetarcie szlaku w Sudanie 26.02-8.03.2018

Wybuchowy poranek i obfitująca w przygody droga do Meroe


05-03-2018

Dzisiaj aż żal opuszczać nasz hotel, ale droga woła. Nie obyło się oczywiście bez przygód, tym razem klimatyzacja była bohaterką. I to prawie dramatu. W pokoju Gosi i Sławka na 1 piętrze wybuchł klimatyzator, huk był potężny i na pewno każdy z nas go słyszał. Na nieszczęście w tym samym pionie ale piętro niżej mieszkał Wacek, który akurat będąc na tarasie swego pokoju został zaskoczony i poparzony gorącą wodą i fragmentami odlatującego od klimatyzatora plastiku. U nas nawet w luksusach nie może być zwyczajnie.

Ale dzisiaj kolejny dzień, spotykamy się na śniadaniu. Panie są, aż pięć ich i jeden chłopak. Wygląda na to, że bufet został ustawiony tylko dla nas. Jest prawie wszystko, kiedy dopytujemy o ser, panie porozumiewawczo kiwają głowami i za chwilę, ale dosłownie kilkanaście sekund, wchodzą do restauracji z dwoma półmiskami serów ułożonych misternie w kwiatki, spirale, torebeczki, na pewno zapomniały nam tego wyjąć i podać albo podkradły jakiejś innej grupie. Wygląda i smakuje bardzo dobrze.

Ale śniadanie za nami, za to kawał drogi do przejechani przed nami. Natomiast apetyty na to co przed nami ogromny, bo dzisiaj wieczorem powinniśmy dotrzeć do Meroe – najważniejszej atrakcji Sudanu, piramid, których jest tu więcej niż w Egipcie, a w Meroe jest ich najwięcej.

Żar leje się z nieba, nie muszę dodawać , że jak co dzień. Nie do wytrzymania, walczymy o każdy kawałek cienia w autach. Nagle inne wymijające nas auta mrugają, że coś się stało. I rzeczywiście jedno z naszych aut pogubiło nasze maty – materace do spania. Ile - nie wiemy dokładnie, ale po ostrej wymianie zdań między kierowcami wynika, że nie chodzi tylko o jedną.

Na dodatek w jednym z aut znowu coś się dzieje z paliwem, próba naprawienia go na szosie zajmuje około godziny, miejsca awarii się nie wybiera ale to jest wyjątkowo trefne. Znosimy i to, przesiadamy się i jedno auto wraca w poszukiwaniu mat. Mamy spotkać się w porze lunchu w zajeździe przydrożnym.

Rzeczywiście po około godzinie docieramy na miejsce. Jedzenie jest tu dzisiaj wyjątkowo smaczne i lokalne. Wreszcie na stole pojawia się kisra, chleb lekko kwaśny, może ciut podobny do etiopskiej indżery, a trochę do mokrych podpłomyków. Do tego standardowo już fasola, falafele, trochę sosików. Zajadamy z apetytem, na koniec kawa wyjątkowo mocno doprawiona przyprawami i herbata.

Jeszcze chwila w oczekiwaniu na nasze auto, okazuje się, że udało się znaleźć tylko trzy z sześciu zaginionych mat. . Nieopodal w miasteczku można dokupić kolejne brakujące nam materace. Zatem my idziemy na zakupy do jedynego sklepiku przy stacji benzynowej, na której paliwa nie ma, ale cola jest zawsze.

Wreszcie są wszyscy i ruszamy w komplecie z nowymi matami dalej. Są, wreszcie są, ponieważ przewodników o Sudanie nie ma zbyt wiele, a jedyny jaki jest do zdobycia jedzie z nami,  wertujemy go stale czytając te same opisy i jeszcze z asfaltu szukamy piramid. I rzeczywiście widać je z daleka. My zatrzymujemy się tylko na chwilę, oczywiście od razu zza kamieni wylegają małoletni sprzedawcy pamiątek, którzy nie co dzień mają taką gratkę dziesięciu turystów naraz i to jeszcze wygłodniałych zakupów i wydawania zbyt suto wymienionych pieniędzy. Nie kupujemy nic, jedziemy za wydmy i pagórki by rozłożyć tam obozowisko. Nie jest to teren łatwy do obozowania, ale zamiast krzaczków są małe i większe kamienie - jakoś sobie poradzimy.

Kiedy namioty prawie stoją zza góry wyłania się pierwszy kram, potem drugi, przyszły za nami na nogach chłopców. Na wielbłądach poganiacze, którzy oferują nam przejażdżki na wielbłądach. Może jeszcze nie teraz. Po chwili oddechu pakujemy się na zachód słońca przy piramidach. W ostatniej chwili łapiemy promienie zachodzącego słońca nad piramidami. Mamy je tylko dla siebie, jest bardzo pusto, majestatycznie i dostojnie. Wracamy do obozowiska, gdzie już bulgocze zupa.

Rozsiadamy się przy wykładzie Beaty o zwyczajach, zasłuchani nagle zostajemy wyrwani przeraźliwym krzykiem Ani. Coś Ją przestraszyło nieopodal namiotu. Przyglądamy się uważnie, ni to mysz, ni to fenek. Wyszło, że to myszoskoczek, jak się okazało rozbiliśmy jeden z naszych namiotów na jego norce albo nawet norkach i teraz zwierzątko czuje niepokój i uwija się przy swoim domostwie ku przerażeniu niektórych z nas. Poza myszoskoczkami są jakieś owady z pancerzykami. Z opisu pasują nam na kraby, ale gdzie tu woda. Tego nie uda się nam rozwikłać do rana. Ale śmiechu jest co niemiara, już niewiele nam potrzeba by buchnąć gromkim śmiechem co po raz. Śmieszy nas wszystko, a musimy dodać, że noc dzisiaj jest bardzo głęboka i bardzo ciemna. I nie ma księżyca, ale mamy Elę, która jako specjalistka od księżyca, uspakaja nas zapowiadając zmianę i rzeczywiście zza gór po chwili wyłania się księżyc i znowu robi się swojsko i dużo jaśniej.

 

Pojechali i napisali: