Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Wyprawa na Islandię 7-12.05.2018

Co robić kiedy pada?


09-05-2018

Wstajemy dość wcześnie zadowoleni, że za oknem nie pada. Widok na łąki a w tle gdzieś ośnieżone szczyty i lodowiec. Idziemy razem na śniadanie, które okazuje się być ucztą królewską. Pośród dżemów, miodu i innych kremów czekoladowych co wprawne oko znajduje nawet tran, to jednak nie wszystkim pasuje do śniadania.

Ja staram się dodzwonić do naszej wypożyczalni, która przynajmniej cały czas mam taką nadzieję, przez noc wymyśliła rozwiązanie dla naszego zepsutego auta. Kiedy pan w stolicy odbiera telefon, już po pierwszym zdaniu niemalże widzę i słyszę nieme zdziwienie Pana, że ja czegoś konkretnego oczekuję i chcę tu i teraz, kiedy on dopiero teraz się o wszystkim dowiaduje. Oczywiście, że mnie tak samej nie zostawi i już wysyła auto na podmiankę. Tyle, że ja jestem, bagatela aż 700 kilometrów dalej, ze średnią 90 km na godzinę, musiałabym czekać na podstawienie nowego auta jeszcze kolejnych 9 godzin – a co z programem i naszym planem oraz dwoma pozostałymi ekipami?

Starając się zapanować nad sytuacją proszę pana o znalezienie innego rozwiązania, podpytuję, czy w miasteczku gdzie jesteśmy nie mają żadnych samochodów. Nie mają niestety już żadnych punktów poza stolicą i lotniskiem. A to pech. Szukam w głowie i głośno myślę o innych rozwiązaniach. A pan nic - niewzruszony.

Wreszcie oddzwania do mnie po kilku minutach i okazuje się, że za chwilę dotrze do nas Roberto, który da mi kluczyki do Nissana a sam zabierze naszą Dacię.

Nie pytam o więcej tylko czekam na Roberto. Ten rzeczywiście zjawia się za kilka minut. Okazuje się, że jest Islandczykiem prowadzącym guesthouse nieopodal, będąc w Reykjaviku zepsuł mu się samochód i wrócił do siebie wypożyczonym autem z tej samej wypożyczalni co nasza. Panowie ze stolicy przekonali go, żeby oddał nam swoje sprawne auto a sam zabrał nasze zepsute. Szczegółów umowy nie znam, ale niemożliwe stało się możliwe. Roberto oddał nam kluczyki, Krysia zrobiła jazdę próbną na placu akceptując zamianę, a Dacia jakby nigdy nic odpaliła i pan wyrwany zapewne jeszcze z łóżka w piżamce i klapkach pojechał.

Jak na złość zaczęło padać, ba nawet lać.

Czas jechać dalej, na pogodę nie ma co czekać. Wracamy dzisiaj pokonując kilkadziesiąt kilometrów do laguny z kawałami błękitnego lodu. Wczoraj było już  naprawdę późno, a miejsce zbyt piękne by je potraktować po macoszemu. Zatem odwrót.

Okazuje się, że było warto. Nawet deszcz się wycisza i w lagunie świeci słońce jakże nam teraz potrzebne do pięknych zdjęć ze śniegiem, błękitnym niebem i krami lodu. Z podziwem nakładamy kolejne warstwy ubrań na siebie, bo mimo słońca wieje i to mocno, patrzymy na dwie pary azjatyckie nowożeńców, które w najlepsze mają sesję ślubną i robią sobie zdjęcia bardzo romantyczne, ale na pewno okupione gęsią skórką panny młodej. Zresztą kiedy dziewczyny przechodzą z miejsca na miejsce uważne oko wypatrzy wielkie ciepłe galoty pod suknią i kalosze pod kolano. Wcale nas to nie dziwi…

Część z nas decyduje się na spacer do plaży, nikt nie kusi się na łódkę wokół laguny. Chcielibyśmy wejść na lodowiec albo do niego podjechać. Niestety firma organizujące takie ekskursy jest zamknięta, bo jeszcze za zimno. Za to nie odpuszczamy pomysłu by dotrzeć pod sam lodowiec. Wiele szutrowych dróg jest jeszcze zamkniętych, ale udaje się nam znaleźć jedną, gdzie po kilkunastu kilometrach docieramy w strugach deszczu pod lodowiec, dzieli nas od jego jęzora tylko małe jeziorko. Nie brakuje śmiałków, którzy mimo ulewy idą bliżej lodowca.

Potem odwrót, nissan jak na auto zwykłe w deszczu i szutrach spisuje się bardzo dobrze.

I tak pół dnia za nami. A my ledwo co wróciliśmy do miasteczka, gdzie nocowaliśmy. Jesteśmy głodni zatem szukamy czegoś na ząb. Jest nawet kilka szyldów z jedzeniem, wybieramy małe bistro. Trafny wybór, gorąca herbata, ciemne piwo, fish and chips podane na gazecie, jest też jagnięcina, homary i skyr czyli jogurt na słodko. Posileni ruszamy dalej w drogę. Mamy do wyboru dwie trasy, mieszamy je ze sobą jadąc częściowo naszą starą jedynką a częściowo zbaczając na trasy lokalne szutrowe. Po drodze trafiają się ze dwa objazdy, widoki jak tylko na chwilę przestaje lać naprawdę piękne, ale niebo zaciągnięte dość mocno i raczej na szybkie słońce się nie zapowiada.

Docieramy na nocleg w centrum małego miasteczka. Mieszkamy w małym czerwonym domku, mamy go tylko do swojej dyspozycji, wieczorem większość  z nas wybiera się na spacer. W jednej z kawiarni spotykamy Przemka, który tu mieszka i pracuje już kilka lat. Gawędzimy sobie o Islandii, tutejszym życiu, zarobkach i warunkach. Mamy też pomysł na jutro by całkowicie nie pominąć fiordów, które dzisiaj zasłonił nam deszcz spróbujemy jutro rano.

Pojechali i napisali:

PFR