Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Wakacje w Kostaryce 21.06-8.07.2018

W sąsiedztwie Parku Narodowego Cahuita


24-06-2018

Pora deszczowa to nie przelewki!

W nocy leje, ale jak. To nie jest deszcz, ani nawet burza, słowo ulewa też nie oddaje ogromu tej potęgi, która szaleje teraz na zewnątrz. Palmy kołyszą się i skrzypią, migdały szarpane wiatrem spadają z łoskotem na dach zrobiony z blachy falistej dudniąc przy tym przeokropnie, cykady zamilkły, a może nadal grają tylko my ich nie słyszymy? Kapucynki wtulone przy pniu drzewa starają się przeczekać najgorszą ulewę. A te grzmoty i błyski, jeśli ktoś z Was myśli, że nasze letnie burze mogą robić wrażenie to się myli, to wrażenie, które my mamy za oknem teraz to dopiero deszcz. Kiedy wreszcie udaje się nam zasnąć mimo huku grzmotów, piorunów, bębniącego i zacinającego deszczu oraz trzech wiatraków w pokoju, bez których z pewnością ukisilibyśmy się na śmierć wybudza nas rozpalony Olek. Znowu gorączka i kolejna porcja leków, tym razem okładamy go także zimnymi ręcznikami.

Śniadanie na słodko po francusku

Budzimy się za wcześnie, jest dopiero co kilka minut po 5:00, ale nie ma się co dziwić u nas w Polsce już 13:00. I tak ładnie przespaliśmy kawał nocy. Do śniadania jeszcze 2 godzinki, na zewnątrz szaro, trzeba coś wymyśleć. Zatem gramy w karty i czytamy książki.

Erica podaje nam śniadanie jako jedynym swoim gościom na tarasie przed własnym domem, to właśnie teraz przez dziurkę od klucza wypatrzyliśmy jej kota pochodzącego z Mołdawii na sznurku by nie uciekł w dżunglę. Nasze dzieciaki nie potrafią do końca docenić domowego śniadania, dżem z wiórków kokosowych i ananasa, domowy wypiek chlebopodobny, sok ze świeżych ananasów i tyle. A gdzie jajeczko, szyneczka, serek? Wizja kolejnych dwóch takich samych śniadań i nas nie zachwyca. Ale jesteśmy mili i zajadamy się na słodko. Francuska natura właścicielki daje o sobie znać.

Dżungla tuż za płotem

Obok nas przy wielkim krzewie hibiskusa spijają nektar kolibry, ale z nich ranne ptaszki. Tu nikt ich specjalnie nie dokarmia, po prostu niczym nasze wróbelki zaczynają sobie dzień. Pierwsze ogrzane słońcem kamienie zostały już zajęte przez jaszczurki i iguany. Prężą się w poświacie i wygrzewają. Z nieba trudno wyczytać czy to będzie słoneczny czy raczej deszczowy dzień. Klamka zapada, ja i Basia idziemy do parku na spacer. To fenomen Kostaryki, szeroka plaża, wielkie fale, ciepła woda i wszystko to zaledwie kilka metrów od dżungli, bujnego lasu deszczowego. Cahuita to także Park Narodowy, a my z nim sobie graniczymy przez płot. Wstęp tutaj co łaska, ale wpis do księgi gości obowiązkowy.

Oglądamy mecz Polska-Kolumbia

Mamy wprawdzie stroje na sobie i wielki apetyt na kąpiel, ale pani strażniczka ostrzega przed mocnymi prądami. Zatem maszerujemy w poszukiwaniu muszelek, ptaków, małpek i jaszczurek oraz krabów. Jednak pokusa kąpieli jest tak wielka, że zrzucamy nasze sztormiaki i hop do wody. Ależ przyjemnie, na brzeg nie jest nas w stanie wyciągnąć nawet deszcz, w ogóle muszę przyznać że te kąpiele w deszczu stają się coraz przyjemniejsze. I kiedy my baraszkujemy w kipieli wody oceanicznej, inne grupki turystów w płaszczykach i pelerynkach z parasolami i aparatami śledzą i podpatrują życie w dżungli. Wracamy jednak do domku bo przed nami lunch, ponieważ Erica wiedzie życie bardzo Eko i telewizji ani radia nie posiada w poszukiwaniu transmisji meczu Polska – Kolumbia idziemy do miasteczka. Okazuje się, że w jednym z tutejszych barów na dużym ekranie właśnie rozpoczyna się mecz. Głównym kelnerem i na dodatek obsługującym właśnie nas jest… Kolumbijczyk. Cóż zaraz okaże się, że to on ma więcej powodów do radośni niż my. Ale mecz w Rosji przy rybce i gallo pinto to niezła odmiana.

Łatwiej nam się pogodzić z goryczą porażki. Inni sąsiadujący z nami kibice są zdecydowanie za Kolumbią, ich drużyna zdążyła już zakończyć przygodę z mundialem więc przenoszą sympatię na inne drużyny z kontynentu, poza Brazylią jak sami podkreślają, to zupełnie inny świat.

Na plaży

Olek leje się nam przez ręce i marudzi więc zostaje w domku, na plażę maszerują teraz Maciej i Basia, odważnie od razu zatapiają się w wodzie i skaczą przez fale. My chwilę staramy się odpocząć, ale ciekawość Olka i chęć pozbierania muszelek jest na tyle duża, że za chwilę i my idziemy śladem naszej rodzinki. Przemiłe popołudnie na plaży, woda aż nieprzyzwoicie ciepła. W drodze powrotnej, regulowanej zasadami parkowymi spotykamy naszą zaprzyjaźnioną rodzinkę kapucynek. Tak jak i my są na spacerze w parku.

Wieczorem szukamy czegoś do zjedzenia w miasteczku, robimy przy tym obchód całej miejscowości, docieramy do kościółka, gdzie akurat odbywa się msza święta, sporo osób w barwach narodowych Kolumbii. Obok klinika, kilka sklepików i małe pensjonaty i tyle.

Za nami długi dzień, na zewnątrz ciemno, cykady nabierają mocy i tworzą całe chorały. Cichną skrzeki papug i wycie wyjców. Las zdaje się kłaść do snu, a my razem z nim. I nie pytajcie o porę, bo i tak nie uwierzycie, że można iść spać na wakacjach o 19…

Pojechali i napisali:

PFR