Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Misja Wino Apulia 6-13.04.2019

Alberobello i Locorotondo


07-04-2019

Włoskie śniadanko

Niedziela zapowiada się bardzo intensywnie. Przed nami w planach zwiedzanie dwóch miasteczek słynących z małych domków trulli. Najpierw spotykamy się jednak na śniadaniu.

Wszyscy jesteśmy zaskoczeni… pogodą. Zamiast słońca, wysokich temperatur mamy szarobure niebo i niestety niezbyt optymistyczne pogody. Popijając cappuccino i zajadając rogaliki porównujemy nasze prognozy pogody, które na szczęście mówią zupełnie co innego, na dodatek każdy telefon zeznaje inaczej, co pozwala nam sądzić, że jednak nie będzie aż tak źle.

Alberobello z Antonellą

Ruszamy do Alberobello z nadzieją, że zwiedzimy to najbardziej znane miasteczko Apulii w słońcu. I właściwie okazuje się, że prawie się nam uda.

Antonella – nasza przewodniczka, zaplanowała najpierw spacer po miasteczku, tak by pokazać wszystkie jego najważniejsze miejsca, My urozmaicamy tę przechadzkę o przystanek w jednym z barów, gdzie zamawiamy kawę z mlekiem migdałowym albo aperola, albo wina i wzmocnieni idziemy na drugą stronę miasta, by zobaczyć jeszcze kilka atrakcji.

Lunch każdy we własnym zakresie. Jak spotkamy się ponownie wszyscy razem przerzucamy się nazwami dań, które jedliśmy, były pierwsze makarony, ośmiornice, zawijasy z boczkiem, wino, desery, kawa.

Wakacje w wydaniu lux

Kolejne miejsce dokąd zmierzamy to Locorotondo, miasteczko maleńkie i bardzo nietypowe, całe białe i wzniesione na wzgórzu, okolone murem po okręgu. Z daleka robi to niesamowite wrażenie. Uciekamy przed deszczem, niebo robi się granatowe, ale my starając się tego nie zauważać idziemy dalej, mijając kolejne zabytkowe bramy, wąskie uliczki, wreszcie docieramy do katedry.

Po drodze uda się nam trochę pogubić, ale i szczęśliwie znaleźć.

Na sam koniec wizyty tuż przed deszczem udaje się nam zdążyć schować w wine barze, gdzie mamy okazję posmakować kilku typowych dla tutejszego regionu win. Niektórzy z nas zamawiają deskę serów i wędlin, inni carpaccio i tak wracamy do naszego hotelu, gdzie czeka na nas kolacja.

A po kolacji herbatka

Tu trochę broimy, najpierw zmieniamy muzykę, bo pan kelner, chcąc dobrze, wybrał dla nas płytę na smutno i poważnie, a my byśmy woleli na wesoło. Bierzemy to w swoje ręce i jest od razu lepiej. Potem do przystawek prosimy o modyfikacje i każdy z nas dostaje dodatkową mozzarellę, na sam koniec szukamy herbaty, co stanie się już naszym grupowym rytuałem. Zdziwieni Włosi, zapytani o herbatę, zawsze robią taka samą dziwną minę, pytając wymownie wzrokiem, kto z nas jest tak bardzo chory, że aż potrzebuje herbaty, po czym dwoją się i troją w pomysłach, jak i gdzie znaleźć dla nas herbatę. Tym razem z herbatą nie jest najgorzej, znajduję w jednej z szuflad kilka jej torebek i to czarnej, a wodę podgrzewamy z przemiłym panem kelnerem w dzbanuszku spieniaczem do mleka. Naprawdę. Nie mają tu czajnika…

W poszukiwaniu żelazka

Jeszcze na koniec nie znajdując żelazka, którego szuka cały hotel już drugi dzień (podobno było jedno, ale ktoś z turystów lub gości weselnych zabrał je ze sobą), pan kelner pomaga mi i tę sprawę załatwić pomyślnie. Prosi o pomoc jedną z pań sprzątających, która życzliwie zgadza się zabrać nasze pranie do domu i przynieść je jutro wyprasowane. Dzięki uprzejmości wszystko na dzisiaj załatwione pomyślnie.

Pojechali i napisali: