Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Misja Wino Apulia 6-13.04.2019

Polignano a Mare


08-04-2019

Kolejny dzień Misji przed nami

Spotykamy się na śniadaniu wymieniając się prognozami pogody. Nawet w obawie przed deszczem zapytuję naszego kontrahenta, czy istnieje możliwość zamiany kolejności, tak by najpierw pojechać do winnicy, a dopiero potem na zwiedzanie. Jednak największe tragi winiarzy we Włoszech szybko rozwiewają nasze szanse na zmiany.

Nie pozostaje nam nic innego, jak doubierać kolejne warstwy kurtek, bluz i spodni i z uśmiechem wierząc, że się jeszcze rozpogodzi ruszyć w świat.

Polignano a Mare

W planach mamy najpierw wizytę w Polignano a Mare. To niewielka miejscowość nad samym morzem z wysokim klifem, na którym rozgościło się na dobre miasteczko i piękną plażą zaliczaną do najpiękniejszych we Włoszech.

Po dotarciu na miejsce okazuje się, że niebo nad wodą jest zdecydowanie bardziej niebieskie niż u nas nad hotelem, nawet wychodzi ku naszej ogromnej uciesze słońce.

Zwiedzamy wspólnie małe miasteczko, zaglądamy nad morze, potem maszerujemy zaglądając na kolejne tarasy widokowe.

Włoskie lody

Na sam koniec wizyta w starej lodziarni. Tutaj mamy do wyboru albo lody uchodzące za najlepsze w tej części Apulii, albo kawę – tutejszą specjalność, która przygotowywana jest z likierem migdałowym  i kawałkiem skórki z cytryn lub pomarańczy.

Rzeczywiście smak jest zbalansowany i kawa nam bardzo smakuje.

Tu robimy sobie niespełna godzinną przerwę, by potem wybrać się na lunch.

Wspólny lunch

Dzisiaj dla odmiany jemy wszyscy razem w restauracji położonej nad samą wodą. Duża i przestronna restauracja przygotowała dla nas pyszne dania z owocami morza i rybą. Najpierw mamy makaron z mieszanką owoców morza, potem ryba z pomidorami i kaparami. A na koniec dostajemy ciasteczko z kremem, które wywołuje salwę śmiechu, je się je rękoma i należy się ubrudzić wokół ust.

Największą niespodziankę robi pan na koniec, kiedy na małym stoliczku przywozi cztery buteleczki z kolorowymi nalewkami. Nam najbardziej smakuje zaskakująca nalewka z liści laurowych, ja odkrywam całkiem smaczną nalewkę z lukrecji, a napój ze śliwek i limoncello cieszą się najmniejszym wzięciem. Przed wyjściem dokupujemy sobie jeszcze dobrą oliwę i tak wzmocnieni jesteśmy gotowi na...

Degustacja wina

Apulia słynie z produkcji primitivo, w pięknej winnicy podejmuje nas właścicielka trochę zestresowana naszą wizytą, ponieważ na co dzień gośćmi zajmują się jej córki i mąż. Jednak po kilku minutach i ona się rozluźnia i idzie nam bardzo sprawnie. Z podziwem zatapiamy się w kolejnych stylowych pomieszczeniach, bardzo podoba się nam wielki gościnny stół i wnętrza. Wina smakują wybornie. Rozochoceni degustacją wysyłamy Panią po stare roczniki, które po telefonach i naradach z mężem znajduje na najwyższych półkach w starej piwnicy.

Obfita kolacja w Sanmichele

Na sam koniec dnia czeka na nas kolacja, dzisiaj poza hotelem, jedziemy do niewielkiej miejscowości Sanmichele, gdzie przyjaciel naszych kontrahentów prowadzi sklep z mięsem, a obok niego restaurację. Chcąc zrobić nam miłą niespodziankę zabiera nas najpierw do muzeum, to nie robi na nas wielkiego wrażenia, bo eksponaty znamy z wielu naszych muzeów, ale niespodziankę i to wielką mamy po wyjściu z muzeum, kiedy okazuje się, że leje jak z cebra. Chodniki stoją pod wodą, kałuże po pas i, mimo że do restauracji bardzo blisko, to woda nam w butach chlupocze.

Na szczęście przyjmujemy to na wesoło.

Zabijamy jak zwykle wieczorem naszego miłego kelnera prośbą i zamówieniem 11 herbat. Mina bezcenna, kiedy z niedowierzaniem ogląda nas sobie szukając chorych lub wątłych osób. Ostatecznie ustalamy, że herbaty nie ma i się nie da jej dokupić ani zaparzyć, zostaje nam tylko wino.

Za to jedzenie jest wyborne!

Zaczynamy ucztę od przystawek: na stole pojawiają się wyborne sery, każdy z nas ma swojego faworyta. Bardzo lubimy wędzoną ricottę, sery z oliwkami lub papryką. Po raz pierwszy mamy okazję spróbować pure z bobu, potrawy bardzo lokalnej i smacznej. Mamy także okrzykniętego królem kolacji bakłażana z sosem pomidorowym i szynką, serwowanego w postaci roladki. Na osobnym talerzu podano muffiny ze szpinaku, z delikatnym piankowym nadzieniem bardzo nam smakowały. I kiedy my już najedliśmy się samych przystawek okazało się, że to dopiero naprawdę delikatny wstęp do dań właściwych, czyli grillowanego mięsa. Jako pierwsze podano nam półmiski z kiełbaskami. Cienkie kiełbaski robione ręcznie z cielęciny z dodatkiem pomidorów stąd lekko czerwony ich kolor, do tego bazylia. Pyszne, grillowane, chude i jednocześnie bardzo soczyste. I kiedy myśleliśmy, że to już koniec uczty podano nam wielkie półmiski z mięskiem właściwym, to kawałki wołowiny zawijane w roladki i grillowane na ruszcie, a w nich różne dodatki i różne posypki. I tak były zawijasy z pistacjami, z serem, z bułką tartą, z pomidorami. Każda pyszna i każda inna. A na deser i wykończenie były małe roladki z podrobów, rozpoznaliśmy tam jelitka, kawałeczki wątróbki czy nereczek.

I kiedy myśleliśmy, że już uporaliśmy się z daniami głównymi, kelner przyniósł nam deser, na talerzach kilka rodzajów ciast, równie pysznych co mięsa, z różnymi dodatkami, kilka z nich przypominało serniki, inne torty, a na sam koniec na stole pojawiły się lody. To nas zupełnie zgniotło, nie mogliśmy się podnieść zza stołu.

Rozsądek zwyciężył.

Niemal suchą stopą dotarliśmy do autobusu i do hotelu.   

 

Pojechali i napisali: