Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Etiopia 22.09-11.10.2019

Park Narodowy Mago i plemię Mursi


24-09-2019

Muzeum w Jinka

Wstajemy rano, na śniadanie wyjeżdżamy poza nasz pensjonat. Decydujemy się na jajka, naleśniki, soki i dobrą kawę. Przed nami punkt programu, którego nie udało się nam zobaczyć wczoraj, czyli Muzeum w Jinka. Wyjeżdżamy na punkt widokowy na całe miasto, a potem z dużym zainteresowaniem i uznaniem dla zgromadzonych zbiorów oglądamy gabloty z eksponatami pochodzącymi z różnych plemion.

Czas na plemię Mursi

Aby tam dotrzeć, musimy najpierw ustawić się w kolejce na granicy Parku Narodowego Mago. Niepokoją nas dwa auta, które wracają z naprzeciwka, ale to zbyt krótki czas, by udało się im zobaczyć wioskę i już wracać. Za chwilę okazuje się, że długie czekanie przed parkiem zniechęciło ich na tyle, że zrezygnowali ze swojego programu, spróbują jutro.

Nawet nie chcę myśleć o tym, że miałoby się nam nie udać. Jutro to my już będziemy daleko stąd. Zatem ustawiamy się w długaśnym ogonku i czekamy. Dopiero za którymś razem udaje mi się ustalić, że musimy poczekać na patrol policji, który wwiezie nas do parku, ponieważ trwają walki plemienne pomiędzy Mursi a Aari i może to być niebezpieczne dla turystów. To czekanie potrwa aż 1,5 godziny, ale uda się nam wjechać na teren parku.

Nasi przewodnicy zabierają nas do dwóch wiosek. Pierwsza wydaje się mało autentyczna, wobec drugiej mamy większy kredyt zaufania. Robimy piękne zdjęcia. Jedna z pań z krążkiem w wargach pozwala nam pytać o detale i prosić o wyjęcie i włożenie tego krążka. Z niedowierzaniem wysłuchujemy opowieści o tradycjach tutejszego plemienia. Nie możemy się z nimi rozstać, szkoda nam każdej chwili, by móc zrobić kolejne zdjęcie.

Wyjazd z parku tym razem bezproblemowo i szybko. Na popołudnie mamy jeszcze zaplanowany lunch - zamawiamy go z trasy to podany szybko do stołu znacznie oszczędza nam czasu na czekanie.

Lokalny targ i bar

Kawał drogi przed nami, a zachód słońca niebawem. Chcielibyśmy zdążyć jeszcze na lokalny targ plemienia Bana. Dojeżdżamy w zupełnie ostatnim momencie, na stoiskach tylko pojedyncze skóry z wyłożonymi na nich towarami. Nie ma już zbyt wielu sprzedawców, za to w drodze mijaliśmy wiele kobiet w tradycyjnych strojach, które z zakupami wracały, nierzadko nawet kilkanaście kilometrów do swoich domostw.

Pod rozłożystą akacją jest bar i tu w przeciwieństwie do targu jest bardzo tłoczno. Siedzą na małych stołeczkach zarówno mężczyźni jak i kobiety popijając z pewnością nie pierwszą już szklanicę piwa z sorgo. Nie są nam przychylni, rzucają kamieniami i patykami, nie życząc sobie zdjęć.

Zabieramy się stąd, by dotrzeć do Turmi, gdzie zawijamy na dwie noce.

Kolacja dzisiaj w lodży. Powoli, jak to zwykle w Afryce, ale bardzo smacznie.

Następny dzień

Pojechali i napisali:

PFR