Estera Hess — podróżnik, traveler, pilot wycieczek zagranicznych, explorer, lingwista. Smakosz kuchni świata, amator sportów motorowych. Łowca przygód egzotycznych, ekspert w planowaniu indywidualnych wyjazdów zagranicznych. Doradca przy wyborze kierunku wakacji.
Chociaż od rana pogoda podczas jogi i warsztatów nie napawała optymizmem – lało jak z cebra (!), to chwilę po śniadaniu cała pochmurność poranka odeszła w niepamięć. Wyszło piękne słońce, bryza przegoniła chmury i przez calutki dzień cieszyłyśmy się urokami oceanu, plaży i basenów. Chociaż jesteśmy tu już prawie 2 tygodnie wciąż nie możemy się napatrzeć na ten niesamowity kolor wody Oceanu Indyjskiego. Jest cudnie!
Po południu część z nas udaje się na wycieczkę z lokalnym przewodnikiem, dzięki której mamy poznać uroki spacerów po odkrytym przez odpływ dnie oceanu. Poznajemy naszego sympatycznego przewodnika, Simbę i ruszamy za nim gęsiego wzdłuż klifu, tuż przy samej tafli wody. Niestety matka natura nie daje nam dojść do rafy otaczającej wyspę. Mimo iż mamy odpływ, poziom wody o zachodzie słońca jest wciąż za wysoki i nie możemy wejść w głąb oceanu.
Simba więc dwoi się i troi, żeby zorganizować nam dodatkowe atrakcje. Pozujemy więc do zdjęć, śpiewamy piosenki i uczymy się na plaży lokalnych gier i zabaw. Śmiejemy się przy tym do rozpuku.
Obserwujemy też miejscowych rybaków, którzy wracają z połowów na tradycyjnych łodziach, zbudowanych z drzewa mango. Chociaż pływali przez kilka godzin, nie złapali wielu ryb, natomiast udało im się złowić kilka sporych okazów, w tym nawet całkiem sporą mantę. Najedzą się z rodzinami na kolację, ale na sprzedaż już im pewnie nic nie zostanie…
