Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Rodzinna podróż po Indiach 26.01-6.02.2020

Lądujemy nad Gangesem


03-02-2020

Co z tym mięsem?

Przed nami przedpołudniowe zwiedzanie drugiego kompleksu świątynnego w Khajuraho. Wybieramy się do świątyni dżinijskiej. Pięknie tutaj! Świątynia jest nadal żywa i czynna. Na stołach i przed ołtarzami siedzą mniszki, które ze swoimi wachlarzami z piór pawich i kubłakami na wodę gaworzą z nami, chętnie objaśniając tajniki ich religii. Są trochę zawiedzione, że jadamy mięso, a przerażone, kiedy potwierdzamy, że niemal codziennie. Próbują wymusić na nas obietnicę, że jesteśmy w stanie choć przez jeden dzień w tygodniu zrezygnować z jedzenia mięsa. Ja i Olek się nad tym zastanawiamy na poważnie, musimy tylko wybrać najlepszy dzień, Basia poddaje się od razu… Maciej udaje, że nie słyszy.

Przejazd na lotnisko

Mamy już dość przejechanych kilometrów po hinduskich drogach, a poza tym odcinek pomiędzy Khajuraho a Waranasi zająłby nam pewnie w tutejszych warunkach cały dzień, dlatego wybraliśmy przelot samolotem. I to bardzo dobry wybór! Przelot jest wygodny, samolot bardzo punktualny i po zaledwie 40 minutach lądujemy nad Gangesem.

Wszyscy jesteśmy ciekawi tego miejsca, i choć dla mnie to powtórka trasy, to jestem ciekawa, jak na to miasto zareagują dzieciaki.

Lunch

Najpierw  z nowym kierowcą jedziemy na jedzenie. Wybiera dla nas znaną sobie bardzo lokalną restaurację. Pewnie pierwszego dnia pobytu w Indiach zniechęciłaby nas na wejściu, ale dzisiaj zasiadamy za stołem i niczym swojacy i zamawiamy zestaw dań lokalnych.

Oczywiście obsługa, pięciu mężczyzn, nie może oderwać się od Zośki, która wniebowzięta szaleje pomiędzy stolikami.

Waranasi

Stąd już blisko do hotelu. Szybko zostawiamy nasze bagaże i wybieramy się do gathów, czyli miejsc nad Gangesem, gdzie pali się zwłoki.

Świetny pomysł miał nasz kierowca, który zaaranżował bez naszej wiedzy przewodnika na te dwa dni. Nazywa go swoim kolegą, który za darmo ma nam towarzyszyć, ale szybko okazuje się, że to był świetny pomysł i ocalił nas od zguby w Waranasi.

Raj przypomina nam Sylwestra Stallone. Jest tu bez wątpienia szychą, wszyscy go poważają, rozsuwają się na boki, nikt nas nie nęka niekończącymi się propozycjami oprowadzania, zwiedzania, zakupów. Raj mówi dobrze po angielsku, szybko orientuje się czego chcemy i powoli wprowadza nas w gąszcz tutejszych uliczek.

Wizyta w krematorium

Dzieciaki są uprzedzone co je czeka, chyba mają zbyt precyzyjne wyobrażenia dotyczące kremacji, Olka boli brzuch, Basię głowa. Musimy uważnie przeprowadzić dzieciaki przez to, co za chwilę zobaczą.

Na miejscu jednak po opisie Raja i jego wprowadzeniu sytuacja wydaje się opanowana, i choć w ghatach płoną stosy, to przyjmujemy to bardzo spokojnie i mamy czas oraz miejsce, by odpowiadać na kolejne pytania dzieciaków. Zosia wtulona w Maćka przesypia wizytę w krematorium.

Atmosfera jest zwykła, niezbyt wyjątkowa. Inna niż u nas na pogrzebach.

Wieczorna puja

Na koniec dnia wzdłuż rzeki zmierzamy na puję wieczorną, tu dopiero widzimy, ilu turystów jest w Waranasi. Teraz zapakowani na łódki podziwiają puję od strony wody. Nam udaje się przemknąć i zobaczyć całą ceremonię na własny sposób.

Docieramy do domu samochodem, i dobrze, bo ruch na drodze niesamowity, bardzo tłoczno, głośno, ciasno. Wszędzie motory, tuk tuki, auta, piesi, krowy.

Na kolację schodzimy do naszej restauracji. Idziemy spać.

 

Pojechali i napisali: