Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Portugalia 1-5.10.2020

Portugalskie fado


02-10-2020

Kap, kap, pada deszcz…

Wyglądam przez okno. Niestety to prawda i choć robi się tu jasno dopiero ok. 7:30 to moje przypuszczenia co do zaciągniętego nieba są prawdą. Wprawdzie nie leje, ustalmy, że to taki kapuśniaczek. Ale do zwiedzania nie bardzo nam pasuje.

Póki co jest jeszcze wcześnie, ja piszę relację, wysyłam zdjęcia, może za chwilę się przejaśni. Oby!

Śniadanie do pokoju

O 8:30 na haczyk przed wejściem do naszego pokoju dostajemy kosz śniadaniowy. Oczywiście nie obędzie się bez pomyłek... I tak pokój dwuosobowy ma śniadanie dla jednej osoby (co dość istotne, bo śniadania w Portugalii słyną raczej z kawy i czegoś słodkiego, a kiedy już pojawia się szynka lub żółty ser to najczęściej po plasterku, a jak jest po jednym plasterku na jedną osobę, to już nie ma co dzielić między sobą). A i jeszcze jedyna para wegetarian dostaje szyneczkę (ale tylko jeden plasterek), a serka brak. Mam nadzieję, że udało mi się wyjaśnić krok po kroku wszystkie nasze zamówienia i już jutro będzie lepiej.

Poranna kawa

Mamy tu za rogiem „naszą” małą kawiarnię, gdzie spotykamy się przed każdym wyjściem do miasta. Dzisiaj także, obsługa pozdrawia nas jak starych znajomych, w końcu znamy się od wczoraj i pozwala grupować pod daszkiem, zanim wybije 9:30.

W planach spacer po Lizbonie, tej, której nie widzieliśmy wczoraj. Ruszamy pieszo i choć Marcin obiecywał zwiedzanie Lizbony dolnej to i tak prowadzi nas schodami w górę. Taki los.

Spacer po Lizbonie

Deszcz jak w kwietniu w Polsce. Popada, by zamienić się ze słońcem, a potem nagle dopaść nas za rogiem kolejnej kamienicy. Jesteśmy przygotowani i nic nam niestraszne. Idziemy uważając na śliskie kostki w chodnikach. Marcin snuje dalej opowieść o pięknej Lizbonie, docieramy do Łuku Tryumfalnego do nadbrzeża. Pierwszy postój fundujemy sobie na tutejszym targu, gdzie kusimy się na lody, wiśnióweczkę, ostrygi i szampana. O byłabym zapomniała, że jedna z ciemnych chmur wepchnęła nas w otchłań rozpusty i już po drodze zajadaliśmy się kultowym w Portugalii ciastkiem pastel de nata i piliśmy pyszne espresso, czyli po tutejszemu bica.

Dzielnica Belem

Taksówkami przejeżdżamy do Belem, dzielnicy, która przede wszystkim kojarzy się z Klasztorem Hieronimitów. Uwielbiam tę budowlę! W jedynym dla siebie stylu zdobień i smukłych wież zaskakuje zarówno na zewnątrz jak i w środku. Zwiedzamy, odkrywamy nawet aplikację na telefon, która podpięta do karty kredytowej potrafi wykupić i zapalić lampkę w tym wybranym kościele z drugiego końca świata. Ot, taki postęp czasu.

Pogoda nadal różna. Jak popatrzeć do przodu to słońce, jak za nami to deszcz.

Wegetariański lunch

Jesteśmy już trochę głodni. Po wczorajszej tłustej i ciężkiej kolacji kuchnia portugalska nas trochę ochłodziła w zachwytach i decydujemy się na kuchnię wegetariańską, tym bardziej że w polecanej przez Marcina restauracji jadł sam Dalajlama. Jedziemy taksówkami i to dobry kawał drogi. Mamy rezerwację, bo zazwyczaj ciężko tu z miejscami, ale nie dzisiaj. Kameralnie, cicho i przytulnie. Wybieramy pomiędzy ceviche z mango a halummi z daktylami. Wśród drugich dań są makarony, tofu, curry. Pyszne jedzenie.

Spacerem wracamy do naszego hotelu. Zwyczajem portugalskim fundujemy sobie trochę sjesty i wieczorem koncert fado.

Koncert fado na Alfamie

Lubimy chodzić, dlatego najpierw pieszo idziemy na przystanek tramwaju 28, który zabiera nas do Alfamy. Tu w jednym z małych lokali, którego właścicielka przyjaźni się z Marcinem mamy zarezerwowany stolik tylko dla nas. Tu akurat bez rezerwacji nie znaleźlibyśmy miejsca. Wszystkie stoliki są zajęte, trwa akurat przerwa między występami, zatem zajmujemy miejsca, szybko wybieramy dania na kolację i czekamy na kolejny występ. Śpiewaczka fado jest niezwykła, młoda, ma mocny dźwięczny głos. Szkoda, że jest tak ciemno, bo w relacji na żywo nawet nie było widać zarysów postaci, a co dopiero samej śpiewaczki.

Ale koncert fado to nic, co trzyma się sztywnych reguł. Niespodzianką dla nas jest Klara, właścicielka restauracji, która dopiero co zbierała od nas zamówienia i roznosiła napoje, a teraz dumnym krokiem wchodzi na mały okrągły dywanik pośrodku lokalu, by dołączyć do fadistki. Ależ ma głos, duet doskonały.

I takich zwrotów akcji będzie jeszcze wiele, siedzimy tuż przy schodach i z niepokojem obserwujemy kolejne wchodzące do maleńkiego lokalu osoby, bo każda z nich jest zapowiedzią następnego gitarzysty lub śpiewaka. Zmieniają się na scenie co po raz, dla każdego z nich widać, że jest to występ pełen emocji i moment szczególny. Z przymrużonymi oczami koncentrują się przed śpiewem, by już po chwili wyśpiewywać smętne i zawodzące tony fado. Najpierw jest efekt nowości, chłoniemy każdy ton, potem już przywykli do pieśni bardziej obserwujemy to, co się dzieje na scenie. Michał w pewnej przerwie dosiada do grajków, pożyczając gitarę i ożywia nieco atmosferę.

Na koniec wyczekujemy zapowiedzi ostatniej pieśni. Fado to wyzwanie szczególnie po północy po całym dniu zwiedzania.

Ale wiemy, że byliśmy częścią prawdziwego show, uczty dla samych śpiewaków, częścią ich tradycji i wieczornego rytuału. Widzieliśmy jak ważne są dla nich wzajemne relacje, przyjaźń i poważanie przypisane podług wieku i zasług. Warto było wejść w ten świat.

Następny dzień

Zapraszamy na następną wycieczkę do Portugalii!

Zobacz!

Pojechali i napisali: