Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Nowy Rok w Namibii 30.12.2020-12.01.2021

Górska wędrówka i wizyta w wiosce ludu San


05-01-2021

Góry o poranku

Jeszcze wczoraj wieczorem padła propozycja porannego spaceru po górach z przewodnikiem. Początkowo zapisały się trzy osoby, dzisiaj dołączyła jeszcze Daria i tak jest nas piątka, która teraz o 6:40 dzielnie idzie sobie w góry. Ale widok dookoła! Słońce jeszcze śpi, choć jest już jasno. Szykujemy się do wyjścia. Dune — nasz przewodnik został przeniesiony tutaj z siostrzanej lodży, która niestety po 23 latach działalności musiała zostać zamknięta. 72 osoby straciły pracę. Niestety takich historii słyszymy kilka codziennie. Covid bardzo mocno namieszał i popsuł wiele karier ludzi związanych z turystyką.

Ale nie rozmawiamy o rzeczach smutnych kiedy wokół takie cudne widoki. Słońce zaczyna powoli wyłaniać się spoza okrągłych skał. Te od razu nabierają głębokiego pomarańczowego koloru. Wspaniały widok! Dune pokazuje nam odchody różnych zwierzaków i objaśnia do kogo należą. Zatrzymujemy się przy co ciekawszych roślinach albo krzewach. Jest tu co oglądać. Zaskakuje nas bardzo, kiedy na jednej ze ścian wielkiego głazu odkrywa dla nas malowidła naskalne, które liczą sobie zapewne ok. 2000 lat. To już robi wrażenie.

Mamy do wyboru drogę po prostym albo małą wspinaczkę po kamieniach, oczywiście wybieramy to drugie. A nagrodą jest pięć dumnych żyraf, które widać z oddali. Tylko ich głowy odbijają się w słońcu, ale jak poczekamy chwilę, to ukażą się w całej okazałości. Poza trzema dorosłymi żyrafami mamy też dwie małe żyrafy, które teraz widać w oddali.

Jarkowi udaje się zrobić im nawet piękne zdjęcia. Z samej góry głazu, który z dołu wygląda jak zawieszona specjalnie na brzegu skały wielka kula, widać cudnie cała naszą lodge. Jest basen, pióropusze palm i dachy naszych domków. Wszystko komponuje się w obrazek idealny. Czas na zejście do lodży.

Z poranną kawą przy ognisku

Wszyscy jeszcze śpią. Wyszły psy i koty. Bawimy się z nimi i zasiadamy przy ognisku z kubkiem kawy. Tak doczekamy do królewskiego śniadania. Kuchnia potrzebuje dość dużo czasu, by wydać nam zamówione ciepłe dania naraz. Ale nic nam nie przeszkadza. Poza tym atrakcji nam nie brakuje. W toalecie damskiej na tyłach restauracji odkrywam skorpiona, który ma sesję zdjęciową, a potem na skałach przed naszymi domkami harcują agamy – piękne duże jaszczurki, niektóre z nich są bardzo kolorowe to samce, inne mniej to samice.

Przełożyliśmy wyjazd dzisiaj na późniejszą godzinę, by móc się nacieszyć widokami. Jest tu cudnie i nie mamy ochoty ruszać zbyt wcześnie. O 11:00 musimy jednak zebrać się na dobre, bo znowu kawał drogi przed nami, a mamy jeszcze atrakcje. I teraz pieszo ruszamy do wioski ludu San, czyli buszmenów.

Wioska ludu San

Choć to nie jest ich oryginalne miejsce do życia, stworzyli tutaj coś na wzór żywego skansenu, by pokazać nam jak ich życie wyglądało niegdyś. Najpierw dowiadujemy się ogólnych informacji o rodzinie, która z pustyni Kalahari dotarła właśnie tutaj. Potem oglądamy jak rozpala się ognisko i wyplata liny z włókien roślin. Bardzo ciekawa prezentacja.

Wreszcie dwóch panów zabiera nas na pokaz polowania i podchodzenia zwierzyny. Poznajemy po drodze kilka roślin. Jest czas na zdjęcia, a nawet pokaz śpiewów i tańców. Na szczęście dla nas nasze auta podjeżdżają na parking, by nas stąd zabrać w dalszą drogę i oszczędzimy sobie ciut upału i drogi.

Jest południe i upał sięga zenitu. Zanim jednak zapakujemy się do aut chcąc wesprzeć lokalną ekipę robimy zakupy na ich straganie. Mają naprawdę bardzo ładne rzeczy, bransoletki, naszyjniki, kolczyki... Tak obkupieni wsiadamy do aut i jedziemy dalej.

Zakupy na lunch

W najbliższej dużej miejscowości robimy przymusowy postój na zakupy. To znowu lunch na wynos, bo nie ma innej opcji. Dzisiaj dla odmiany komponuje trochę inne menu, czyli będzie kurczak z grilla, do tego każdy dostanie po bułce, mamy pomidorki, papryczki, jest parmezan, sos chilli. Na deser babka piaskowa, ale i kilogram suszonego mango. Udało mi się znaleźć nawet na szybko opcję bezmięsną dla Marysi, czyli twarożek grani. Wszyscy zadowoleni. Jest tylko jeden problem, bo pani w sklepie nie chce pociąć mi kurczaków na ćwiartki. Nie, bo nie i koniec. Odbijam się z prośbą według mnie logiczną od samego managera.

Cóż, kurczak jest dla mnie ważniejszy niż dyskusje o niczym, zatem z półek ze sprzętem kuchennym dokupuję wielki nóż i nożyce do cięcia. Podczas postoju, dzisiaj już tylko pod drzewem, gdzie mamy choć odrobinę cienia, a nie mamy żadnych stolików czy krzeseł swój talent zdradza Henryk, który dzieli kurczaki przy użyciu nożyc tnąc je jak papier. I proszę mamy kolejny smaczny lunch. Wprawdzie na kolanie, albo na masce land roverów ale cóż, w końcu chcieliśmy Afryki. Sklep okazał się dla nas też swoistą ciekawostką, bo mogliśmy zobaczyć co w takim sklepie się kupuje, a co sprzedaje. Poza tym w sklepie zakupy robiły kobiety herero w swoich długich sukniach z rogami na głowie. Super zderzenie wielu różnych ludzi w jednym miejscu.

Dalej droga wiedzie do Twyfelfontain. Jeszcze kawał przed nami i od razu rezygnujemy z kolejnych atrakcji dzisiaj, bo po prostu nie damy rady. Za to droga jakoś nam mija i jeszcze przed zachodem słońca kwaterujemy się w równie pięknej lodży wśród skał, na gorących kamieniach wygrzewają się jaszczurki, góralki, jest na co polować z aparatem. Tuż obok sporo roślinek. My spotykamy się na kolacji, podczas której wreszcie zamykamy nasze rachunki i do nocy opowiadamy sobie nie tylko o Afryce.

Niebo cudne, żadnych chmur, gwiazdy niemal dotykają naszych głów. Spokojnej nocy!

Pojechali i napisali: