Estera Hess — podróżnik, traveler, pilot wycieczek zagranicznych, explorer, lingwista. Smakosz kuchni świata, amator sportów motorowych. Łowca przygód egzotycznych, ekspert w planowaniu indywidualnych wyjazdów zagranicznych. Doradca przy wyborze kierunku wakacji.
Na szczęście i tak nie aż tak bardzo wczesna jak straszyli co poniektórzy. Dzisiaj w planach wyprawa do Abu Simbel, mała miejscowość leży 280 km od Asuanu na południe, tuż przy granicy z Sudanem. Jest co jechać, a że krajobraz nadzwyczaj monotonny, podsypiamy, czytamy książki, zjadamy drugie śniadanie.
Jesteśmy na miejscu dość szybko. Zaskakująco mało samochodów na parkingu. Po raz kolejny okazuje się, że mamy świątynie tylko dla nas.
Takiej klasy zabytek i poza nami tylko mała grupka z Meksyku. Zwiedzamy wnętrze świątyni samiuteńcy. Mamy czas by obejrzeć wszystkie ściany z wielkimi reliefami, jest na tyle miejsca by odsunąć się i móc zobaczyć sceny przedstawiające Ramzesa w całej okazałości.
To niesłychane, pamiętam czasy, gdy było tak pełno, że poszczególne sceny omawiałam grupie na zewnątrz, a potem każdy na własną rękę starał się wcisnąć przez tłum gapiów, by zobaczyć, jak one wyglądają naprawdę.
Tak samo sytuacja wygląda w Świątyni Izydy, która też świeci pustkami. Nie ma tu nikogo.
Jest pięknie. Godzina czasu wolnego to wcale nie za dużo, wcale nie chce się nam wychodzić, chcemy napatrzeć się zapamiętując wszystkie szczegóły.
To powtórka tej samej trasy. Cóż robić, znowu czytamy, śpimy i dzielnie zmierzamy do celu. Warto było. Orzekliśmy wspólnie, że nie wolno pominąć Abu Simbel podczas pobytu w Egipcie.
