Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Chile i Wyspa Wielkanocna 11-27.03.2024

Pierwszy dzień wiosny w Chile


21-03-2024

Solidarna pobudka

Pierwszy dzień wiosny zaczniemy bardzo wcześnie. Pobudka o 5:00, tylko kawa lub herbata w biegu, wyjazd o 5:30.

Dlaczego tak wcześnie? Jedziemy kawał drogi do Gejzerów el Tatio i choć była możliwość, by zostać, by odpuścić, to takie pomysły nie z tą grupą. W komplecie siadamy do autobusu, tu sączy się przyjemna andyjska muzyka, chłopaki wygaszają nam światło i kolejne niemal dwie godziny kontynuujemy błogi sen.

Wschód słońca przywita nas na polu gejzerów, bo jak nazwać rozległą okolicę całą upstrzoną wyziewami spod ziemi, mnóstwem wspaniałych stożków i przepiękną scenerią.

Zima na polu gejzerów

Ale trzeba wspomnieć o temperaturze, spodziewaliśmy się, że na polu gejzerów powinno być cieplej - bynajmniej, temperatura, zamiast rosnąć, to spada. Andrzej, który ma zawsze przy sobie urządzenia do pomiaru temperatury i wysokości informuje nas, że mamy na zewnątrz 5 stopni. Za chwilę, delikatnie się poprawia, że już tylko 3 a na koniec 1,4 a odczuwalna na minusie. I to czuć, zimne nosy, zimne dłonie, przestępujemy z nogi na nogę, staramy się rozgrzać na ile to możliwe. Wielkich efektów to jednak nie przynosi. Zatem szybko oglądamy całą ścieżkę. Poza szczytami gór wstaje już słońce, mamy nadzieję, że zaraz zrobi się cieplej.

Ciut powyżej obiecane śniadanie. Wiemy już czego się spodziewać, a i tak jest smacznie i pięknie.

W drodze do hotelu korzystamy z każdej nadarzającej się okazji, by zrobić sobie zdjęcia. Okolica jest tak piękna, że można by robić zdjęcia non stop bez żadnych postojów.

Mamy chwilę wolnego przed wyjazdem do Moon Valley. Idziemy do miasteczka na zakupy, wymieniamy pieniądze.

Upał w Dolinie Księżycowej

O 16:00, tym razem ubrani jak na pustynię, ruszamy do Doliny Księżycowej. I znowu niespodzianka, zamiast wiatru i chłodu mamy upał, znowu Andrzej przychodzi z dokładną temperaturą: 37.8 stopnia. Jeden dzień, niemal ta sama Pustynia Atakama, a tak odmienne temperatury. Ci, co się rozebrali, wygrali, bo jest upalnie. Ci, co się ubrali w termiczną bieliznę, mają teraz saunę. Mamy jeszcze grupę, która nie wierzy w krem do opalania, więc się wspomagamy wzajemnie albo w czapki, czy kapelusze i tu też przychodzimy z rozwiązaniem zastępczym.

Ruszamy na szlak

Kiedy docieramy na pierwszy punkt widokowy, Maciej pyta, czemu nie możemy iść dalej. No właśnie czemu? Zaskoczony moim pytaniem przewodnik nie wie, co ma mi odpowiedzieć i zmyśla coś na poczekaniu. Oj źle trafił, bo drążę temat, on powoli czuje, że się z tego nie wywinie. Stawia sprawę jasno, albo wszyscy idą wyżej, albo wszyscy wracają do busa. A ja uparcie dzielę nas na dwie grupy i chcę wejść na szczyt. Odsyła mnie do strażników, ci nie należą do najmilszych, ale nie mogą oprotestować podziału na grupy. Zatem grupa żwawa rusza na szczyt, okazuje się potem, że przewodnik nie był zachwycony takim obrotem sprawy i postanowił przegonić grupę niemal biegiem na szczyt. I co? A no Basia deptała mu po piętach, co go jeszcze bardziej denerwowała, Maciek powiedział mu wprost, że jesteśmy na wakacjach, a nie na wyścigach i wreszcie odpuścił. I dobrze, wszyscy wrócili z uśmiechami do busa, gdzie czekała już zrelaksowana i schłodzona grupa druga.

Happy end.

Ale nie trasy popołudniowej, bo przed nami były jeszcze dwa punkty widokowe w samym parku. Jeden poza jego granicami z rozległym widokiem na całą okolicę.

Tam został zaplanowany dla nas koktajl z toastem przy zachodzącym słońcu.

Udało się złapać golden hour i obserwowaliśmy, jak zmieniają się kolory na wulkanach i w Andach. Były pomarańczowe, różowe, fioletowe i purpurowe.

Pisco sour o tej porze i w tym miejscu smakowało najlepiej. A Andrzej i Tomek mogli spokojnie polatać dronami.

Kolacja w miasteczku

Chłopcy odstawili nas prosto na kolację do restauracji w miasteczku. Tu mieliśmy super panią kelnerkę. Jedzenia było znowu po chilijsku, czyli bardzo dużo. I było szalenie smaczne.

Grupa zaskoczyła mnie bardzo, bo podczas kolacji dostałam piękny wisior z podziękowaniami za trasę oraz mnóstwo miłych słów od Uczestników. To szalenie miłe.

Potem podrygiwaliśmy w rytm muzyki na żywo i wspólnie zdążyliśmy wrócić do hotelu, by wybrać się jeszcze na nocne obserwowanie nieba.

Obserwacja nieba

Ta atrakcja została przełożona z pierwszego wieczora. Margareta w bardzo przystępny sposób opowiedziała nam o niebie półkuli południowej. Poznaliśmy niemal wszystkie dobrze widoczne gwizdy, najwięcej emocji wzbudził księżyc oglądany z bardzo bliska przez teleskopy.

Były też zdjęcia pod rozgwieżdżonym niebem.

I mała lampka wina albo pisco na koniec. Większym wzięciem cieszyła się wśród nas gorąca czekolada albo gorąca herbata. Wróciliśmy do pokoi grubo po północy. To był nasz zdecydowanie najdłuższy dzień na trasie, ale i jeden z piękniejszych.

Pojechali i napisali: