Estera Hess — podróżnik, traveler, pilot wycieczek zagranicznych, explorer, lingwista. Smakosz kuchni świata, amator sportów motorowych. Łowca przygód egzotycznych, ekspert w planowaniu indywidualnych wyjazdów zagranicznych. Doradca przy wyborze kierunku wakacji.
Od rana śniadanie i czekamy na transfer do granicy. Tam długaśna kolejka, udaje się nam zebrać paszporty i podać je boczkiem, choć zajmuje to dokładnie tyle samo czasu co zwykła kolejka.
Po stronie Zimbabwe wklejki wizowe i busem ruszamy do naszych hoteli w Victoria Falls. Dopingujemy pogodzie, bo niebo nieco zachmurzone. Ale zgodnie z prognozami popołudniem ma być lepiej i tak się dzieje.
Po pysznym lunchu w jednym spośród trzech naszych hoteli ruszamy na wspólne oglądanie Wodospadów Wiktorii. Już gdzieś zaczęło padać, bo każdego dnia wody przybywa i mimo pory suchej, zaczyna być jej coraz więcej, tym samym widok zmienia się na lepszy codziennie.
Spacerujemy od punktu do punktu, robiąc zdjęcia, gdzieniegdzie kropelki mgiełki znad wody zalewają ścieżki. Zdecydowanie łatwiej i przyjemniej się tutaj oddycha.
Wreszcie odpoczniemy od pyłu i kurzu, choć coraz częściej wspominamy noclegi w namiotach i niebo nad nami nocą.
Wieczorem jedziemy do najlepszej restauracji w mieście na pyszną kolację, nie mamy widoku na rzekę, bo jest zbyt ciemno, za to są żaby, które kumkają bardzo głośno, komary, które nam przypominają, że jesteśmy w Afryce.
Smaczne jedzenie, to nagroda po tylu dniach żywienia obozowego.
