Po co mi to było?
Pobudka o 6:00 i pierwsza myśl, po co mi to było? Nawet nie wiem, na co się zgodziłam wczoraj wieczorem, ale niech to będzie coś fajnego, myślę sobie pod prysznicem.
O 7:00 czekam gotowa przed hotelem. Podjeżdża samochód terenowy, wysiada, mocno zmęczony życiem, starszy pan. Po krótkiej wymianie uprzejmości wiem już, że urodził się w RPA, w rodzinie białych farmerów, a ostatnie lata życia zamierza spędzić w Namibii jako gids. Bardzo szybko łapiemy kontakt. Nie da się ukryć, że pomaga nam w tym język afrykański, który dla mnie mówiącej płynnie po holendersku, nie stanowi żadnego problemu. Śmiejemy się z naszych artykulacji, bo dla Holendra afrykański brzmi jakby mówiło dziecko, a w drugą stronę, jakby Holendrzy byli pijani.
Jedziemy z Swakopmund do Walvis Bay
Po drodze mijamy opuszczone domy, na których opłacenie mało kogo już stać, odkąd wybuchła pandemia, i turystów brak. Mijamy największa kolonie flamingów w tym rejonie, i chociaż to piękne ptaki, to ich odchody, bakterie w wodzie, tworzą mieszankę strasznego fetoru wkoło. Przejeżdżamy obok śnieżnych gór soli, która powstaje tu na miejscu, po odparowaniu, w specjalnie wydzielonych do tego miejscach, wody.
Dojeżdżamy do granicy pomiędzy Namibią i RPA. Ale te wszystkie miejsca, to jeszcze nie nasz punkt docelowy. Jedziemy wzdłuż brzegu Oceanu Atlantyckiego, który uwielbiam ponad wszystko, pomimo że zimny jest zawsze. Widoki są fantastyczne, świeża bryza tylko wzmacnia moje odczucia.
Jedziemy sobie tak gadając i śmiejąc się na przemian. Wiem już na pewno, że historia tego człowieka jest materiałem na książkę. Pierwszą, tę większą, cześć swojego życia poświecił na alkohol, drugą, na życie w zgodzie z samym sobą. Jest już 20 lat clean. Jest też świetnym kierowcą.
Wjeżdżamy i zjeżdżamy z wydm w takim tempie, jakbyśmy brali udział w rajdzie Dakar. Niesamowite przeżycie.
I w końcu jesteśmy na początku najpiękniejszej, dzikiej drogi, jaką kiedykolwiek jechałam. To połączenie oceanu i wydm. Te dwa cuda natury stykają się w tym miejscu i ciągną kilometrami. Mam strasznego farta, bo pogoda mnie rozpieszcza. Minimalny wiatr, bez upału, słońce, bezchmurne niebo, które króluje niebieskim kolorem nad złotymi piaskowymi wydmami. I ocean z delikatnymi falami.
Na pustyni
Wysiadam z auta, tańczę w piasku i na piasku, wspinam się na wydmy, i cieszę się jak dziecko w ogromnej piaskownicy. Mój nastrój udziela się mojemu przewodnikowi. Pokazuje mi tricki jak rzucać piaskiem, żeby mieć fajny efekt na zdjęciu. Niestety, muszę to jeszcze poćwiczyć.
W drodze powrotnej udaje mi się zobaczyć rodzinę strusi z czternastoma pisklętami, oryksy, foki, szakale. Po tylu godzinach spędzonych na pustyni dawno zapomniałam już o pobudce o 6:00 rano.