Nie tak miało być
Tym razem było inaczej, niż być powinno. Nasz samolot wystartował z Gdańska o czasie, ale ze względu na śnieżycę nie wylądował w Tromsø. Po kilku okrążeniach nad miastem i braku zgody na lądowanie pilot podjął decyzję o locie do Oslo. Tam samolot tylko zatankował, a my mieliśmy nadzieję na powrót do Tromsø. Niestety, kapitan ogłosił ostateczną decyzję – wracamy do Gdańska.
Ja nerwowo liczyłam godziny. Wiedziałam, że koncertu w katedrze już nie nadrobimy. Kolejną atrakcją, i to tą najważniejszą, miała być zorza. Nie wspominając o reniferach, które mieliśmy odwiedzić następnego dnia przed południem.
Nieoczekiwany powrót
Po przylocie do Gdańska linie lotnicze stanęły na wysokości zadania i zapewniły nam nocleg nieopodal lotniska. Kolejnego dnia, zamiast wybrać się na wycieczkę do reniferów, ponownie udaliśmy się na lotnisko – tym razem, by dolecieć do Tromsø.
I znowu – kołowanie nad miastem i oczekiwanie na zgodę na lądowanie. W końcu się udało! Byliśmy mocno spóźnieni, ale szczęśliwie śnieg i mróz sparaliżowały ruch w mieście na tyle, że nasz autobus – zaplanowany na 40 minut wcześniej – dopiero zbierał się do odjazdu. Niemal wpadłam mu pod koła, by zatrzymać go dla naszej grupy. Wygodnie dojechaliśmy pod sam hotel.
Tromsø jak z bajki
Za oknem czekała na nas prawdziwa zima – wielkie płatki śniegu, bielusieńko dookoła, jasno i niezbyt zimno. Od razu ruszyliśmy na zwiedzanie, bo mieliśmy sporo do nadrobienia. Muzeum polarnictwa zrobiło na nas duże wrażenie – poznaliśmy sylwetki kilku ważnych podróżników.
Wieczorem kolacja u Włocha, a potem pełni werwy i nadziei wyruszyliśmy na polowanie na zorzę polarną.
Zorza – misja spełniona!
Oddaliśmy się w ręce profesjonalistów – to już nasza trzecia wyprawa z nimi, więc wiedzieliśmy, że znajdą dla nas zorzę.
Musieliśmy odjechać daleko od Tromsø, gdzie nie było szans na czyste niebo. W Finlandii natrafiliśmy na fragment rozgwieżdżonego nieba. Pojawiła się zorza, ale była nieśmiała i bardzo blada. Pojechaliśmy więc jeszcze głębiej w ciemność, aż dotarliśmy do miejsca, gdzie byliśmy w Finlandii, ale do Szwecji dzieliło nas zaledwie kilkadziesiąt metrów – a przecież wyruszaliśmy z Norwegii.
I w końcu – jest! Zorza tańczyła nad naszymi głowami. Warto było czekać, warto było marznąć. Temperatura znacznie spadła, a ognisko okazało się zbawienne. Zjedliśmy gorący gulasz z renifera, potem grillowaliśmy pianki i piliśmy gorącą czekoladę. Mocno nad ranem wróciliśmy do hotelu.
Spotkanie z reniferami i świąteczna atmosfera
Noc była krótka, ale rano czekały na nas renifery. Zabawa była przednia – piękna zima, brakowało tylko kolęd i Mikołaja. Przenieśliśmy się w atmosferę świąt.
Po powrocie do miasta – krótki odpoczynek i spacer na kolejkę linową oraz punkt widokowy. Były hot dogi z renifera, a wieczorem kolacja i okazja, by spróbować wieloryba albo dorsza.
Kapryśna pogoda i niespodzianki
Następny dzień zaskoczył nas pluchą i odwilżą. Niesamowite, jak szybko zmieniają się tu temperatury i pogoda! W takiej aurze wyruszyliśmy na fiordy.
Widoków było niewiele, ale mieliśmy przewodnika Roberta, który tak pięknie opowiadał o Norwegii i fiordach, że deszcz nam nie przeszkadzał. Po powrocie do miasta mieliśmy jeszcze czas na ostatnie zakupy i wspólny lunch.
Déjà vu na lotnisku
Lot powrotny – wszystko szło zgodnie z planem. Do czasu.
Niestety, historia zatoczyła koło. Nasz samolot, lecący z Gdańska, nie wylądował w Tromsø – znowu trafił do Oslo, a potem wrócił do Gdańska. Tym razem utknęliśmy na lotnisku, czekając na decyzję, co z nami będzie. Organizacja była fatalna, nikt nie wiedział, co robić.
Ostatecznie sami zarezerwowaliśmy sobie nocleg, by po chwili dowiedzieć się, że nasza maszyna odleci jutro o tej samej porze. Czyli – przedłużony pobyt w Tromsø o dobę!
Dodatkowy dzień w Tromsø
Szczęśliwie udało nam się znaleźć zakwaterowanie w hotelu nieopodal kolejki linowej. Rano, przy wspólnym śniadaniu, ustaliliśmy plan dnia – zwiedzanie, zakupy, biblioteka. Ostatnie chwile w Tromsø zakończyliśmy lunchem, po czym ruszyliśmy na lotnisko.
Pożegnanie z Norwegią
Emocje sięgały zenitu, gdy nasz samolot po raz trzeci krążył nad lotniskiem, szukając miejsca na lądowanie. Niebo było mocno zachmurzone, ale w końcu udało się wystartować.
Wszyscy oddychamy z ulgą. To była niezapomniana przygoda w Tromsø!