Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Chile i Wyspa Wielkanocna 11-27.03.2024

Patagonia


14-03-2024

Lecimy do Patagonii

Jak przywitać się o 2:00 w nocy? Czy to jeszcze Dobry wieczór? Czy już Dzień dobry?

Szybko ożywiamy się na lotnisku, gdzie prosta odprawa urasta do skomplikowanej operacji logistycznej. Ale nie dajemy po sobie poznać zniecierpliwienia i po kolei stosujemy się do procedur lotniskowych.

Większość z nas nie pamięta lotu do Patagonii. Trzy i pół godziny lotu mijają nadspodziewanie szybko. Wysiadamy i z wielką ulgą witamy na lotnisku przemiłego przewodnika, który zabiera nas najpierw na śniadanie, a potem na spacer po miasteczku.

Żywiołowo opowiada nam o historii miasta, pokazuje najważniejsze budynki. Po smacznym śniadaniu łatwiej znieść nam wiatr i delikatny kapuśniaczek, a to podobno piękny i ciepły dzień w Patagonii. Nie chce się nam wierzyć, ale przewodnik zapewnia nas, że mamy niezwykłe szczęście z pogodą.

Rejs na Wyspę Magdaleny

Po wizycie na cmentarzu – tak, tak cmentarzu, siadamy do samochodu i przejeżdżamy w stronę portu. Przed nami godzinny rejs na Wyspę Magdaleny. Z niedowierzaniem patrzymy na niebo, które jak na zamówienie przeciera się na tyle, że widać nawet niebieskie kolory.

Trochę buja, ale droga mija nam na wesoło, pozujemy do zdjęć z pingwinem, śmiejemy się nieco i schodzimy na ląd w poszukiwaniu pingwinów. Więcej tu mew, ale i pingwinów całkiem sporo, chyba z powodu porywistego wiatru schowały się wszystkie do swoich zgrabnych norek.

Próbujemy zrobić sobie dobre zdjęcia pod flagą i pod latarnią, a potem wracamy na łódkę. Niestety droga do Wyspy Marty, gdzie mają być lwy morskie, nie jest już taka łagodna, buja nami na wszystkie strony. Niektórzy bledną, gorąca czekolada stawia nas trochę na nogi, ale i tak po kolorach na twarzy widać, kto znosi drogę gorzej, a kto lepiej.

Wyspa Marty

Przy wyspie łódka cumuje, a my wchodzimy na dach, by z góry móc zobaczyć zwierzaki. Samo wejście to prawdziwe wyzwanie, bo buja niewielką łajbą na wszystkie strony. Kiedy udaje się nam usiąść i zrobić po kilka zdjęć, ale bardziej sobie niż zwierzakom, które są dość daleko, kapitan zarządza odwrót – tyle by było.

Nie dyskutujemy, wycofujemy się, a łódka szaleje. Przy okazji zabieramy trochę pomarańczowej farby z dachu łódki ze sobą.

Dobijamy do brzegu bez przygód. Autobus wydaje się zbawienny. Po drodze robimy postój, korzystając z toalety w salonie przygodnej rodziny i wieczorem docieramy na miejsce do Puerto Natales. Tu mamy jeszcze dość sił, by taksówkami przejechać zaledwie kawałek do miasta i zjeść pyszną kolację w restauracji z nutką afrykańską.

Toast za udany dzień u pingwinów wznosimy Calafate Sour, czyli tradycyjnym chilijskim drinkiem na bazie chilijskiej jagody.


Następny dzień


Pojechali i napisali: