Estera Hess — podróżnik, traveler, pilot wycieczek zagranicznych, explorer, lingwista. Smakosz kuchni świata, amator sportów motorowych. Łowca przygód egzotycznych, ekspert w planowaniu indywidualnych wyjazdów zagranicznych. Doradca przy wyborze kierunku wakacji.
W informacji nabywamy zintegrowany bilet obejmujący kilka miejsc zabytkowych i jedziemy do miasta. Póki co nie ma jeszcze turystów i jest bardzo kameralnie. Wielki Meczet robi wrażenie, bo jest skromny, a zarazem stary i historycznie bardzo ważny. Oglądamy go z tarasu pobliskiego sklepiku i utwierdzamy się w przekonaniu, że Tunezyjczycy wcale nie są nachalni i nie naciskają oraz nie zmuszają do zakupów, jeśli ktoś nie chce.
Robimy sobie spacer po medinie, poza pojedynczymi pieszymi i kotami miasto jeszcze śpi. Ale nie na suku, gdzie trwa już niezły harmider i zamieszanie. Kupujący, sprzedający, dzieje się.
Przedzieramy się przez ten lokalny kolorowy tłum, za miastem docieramy jeszcze do jednego z meczetów i ruszamy w drogę na południe.
Musimy podzielić sobie to na odcinki, dodajemy szybką wizytę w Sbeitli. To kolejne ruiny i równie imponujące co poprzednie.
Szukamy miejsca na jedzenie, lądujemy w przydrożnej budce z kanapkami zwanymi tu po prostu chapati. Smaczne, robione na naszych oczach z wybranymi dodatkami. Bardzo dobry wybór.
Tazour to nasze kolejne miejsce pobytu. Tu zaszalałam i wybrałam nieco lepszy hotel, by sobie dogodzić przez najbliższe dwa dni. Rzeczywiście miejsce robi wrażenie na nas wszystkich. Od razu wskakujemy do podgrzewanego basenu, a potem fundujemy sobie wyborną kolację, a nawet lokalne wino.
Dzieciaki wniebowzięte, nam się także bardzo podoba.
