Estera Hess — podróżnik, traveler, pilot wycieczek zagranicznych, explorer, lingwista. Smakosz kuchni świata, amator sportów motorowych. Łowca przygód egzotycznych, ekspert w planowaniu indywidualnych wyjazdów zagranicznych. Doradca przy wyborze kierunku wakacji.
Rano ruszamy na lotnisko krajowe w Santiago, skąd mamy lot do Puerto Natales na południu Chile, w Patagonii. To lotnisko poznamy bardzo dobrze - będziemy tutaj jeszcze kilka razy.
Sam moment lądowania tak daleko na południu naszego globu jest bardzo wzruszający, tym bardziej że mamy piękną pogodę - bezchmurne niebo odsłania dostojne, surowe góry dookoła nas.
Kwaterujemy się w hotelu z widokiem na ocean. Tak! Ocean! Mimo że wygląda na jezioro, jest to ocean wpływający pomiędzy fiordy. Ruszamy do miasteczka.
Puerto Natales jest malutkie, raptem kilka uliczek i domy kryte charakterystyczną, falistą blachą, która w wielu miejscach jest zardzewiała od słonej bryzy, co tylko dodaje uroku temu miejscu. Mam tutaj przygotowane dla mojej grupy dwie niespodzianki - niecodziennie miejsca do odwiedzenia.
Pierwsze z nich to najbardziej na południe wysunięta destylarnia ginu o wdzięcznej nazwie Last Hope, prowadzona przez parę Australijczyków. Codziennie ok. 18.00 właściciel oprowadza po destylarni i opowiada, jak produkują tu gin z użyciem lokalnych roślin, np. jagód calafate.
A drugie miejsce to galeria malarstwa Ewy Okołowicz. Tak! Polka mieszka tutaj od kilku lat i właśnie w Puerto Natales, prawie na końcu świata, prowadzi galerię, gdzie wystawia swoje obrazy oraz wyroby z wełny patagońskich owiec. Zaglądamy do niej, robimy zakupy, rozmawiamy i wracamy do hotelu.
