Estera Hess — podróżnik, traveler, pilot wycieczek zagranicznych, explorer, lingwista. Smakosz kuchni świata, amator sportów motorowych. Łowca przygód egzotycznych, ekspert w planowaniu indywidualnych wyjazdów zagranicznych. Doradca przy wyborze kierunku wakacji.
Lądujemy w Seulu ok. 15:00. Niestety mamy sporą różnicę czasy. Siedem godzin to już odczuwalna zmiana. Na lotnisku spokój i porządek, każdy wie, dokąd ma iść, nie ma harmidru ani hałasu. Odprawa idzie naprzód bardzo sprawnie.
Przechodzimy kontrolę paszportową, mamy stempel w paszporcie i ruszamy po bagaże. To niesamowite, zanim pojawimy się przy karuzeli, a dodam, że siedzieliśmy niemal na samym końcu samolotu, nasze walizki będą tam już na nas czekać.
Wymiana pieniędzy bardzo sprawnie. Taksówka zamówiona wcześniej czeka na nas w umówionym miejscu. Droga do hotelu zajmie nam ponad godzinę. Załapiemy się na popołudniowe korki. Mieszkamy w samym centrum miasta, bardzo blisko strefy turystycznej.
Ku naszemu zaskoczeniu, ale i wielkiej radości dzieciaków, naszą recepcję obsługują roboty. Cała procedura zakwaterowania odbywa się automatycznie. Potem jeszcze robot przywozi nam do pokoju upominek zostawiany dla nas przez mojego kontrahenta.
Mamy niezły ubaw. I niesamowity wstęp do przygody z Koreą.
Choć nie jesteśmy bardzo wyspani, chcemy oszukać czas i wybieramy się na spacer po okolicy, dość szybko znajdujemy główny deptak i jak wielu innych turystów raczymy się przysmakami wprost na ulicy.
Neony, sklepy, stragany, muzyka welcome to Korea.
